Stay with me fredmione

HISTORIA MIŁOŚCI FREDA I HERMIONY

środa, 24 sierpnia 2016

Rozdział 4


Witam po ogromnej przerwie. Akcja właściwa dotycząca Harrego i Rona jest skracana do granic możliwości, gdyż znamy już tę historię i powielać nie chciałabym. Będę rozbudowywać wątki Hermiony i "drugiego obozu" natomiast akcja z książki będzie tylko delikatnie nakreślona, do momentu przełamania kanonicznej części.



- Chłopaki! To miejsce jest niesamowite!
Minęła kolejna doba. Luna odzyskiwała siły i wracała do normalności. Coraz częściej wstawała z łóżka i nie uskarżała się już na częste bóle głowy. Co prawda jej pogodne i jasne oczy pozostawały pełne bólu i niepokoju, ale wracała do siebie.
Postanowili, że kiedy tylko wszyscy będą gotowi,wyruszą w dalszą drogę. Nie chcieli zabierać Luny ze sobą z prostej przyczyny. Bali się o nią tak samo jak o Hermionę, jednak zostawienie jej samej również nie wchodziło w grę. Żaden z nich nie wybaczyłby sobie, gdyby coś jej się stało.

Harry właśnie szykował się do obchodu po okolicy, gdy coś usłyszał. Skradając się przemierzył dwa podłużne korytarze i zamarł. Szmata podłogowa unosiła się i wydawała dźwięki. Mimo iż przywykł już do dziwnych sytuacji, pomyślał, że to niedorzeczne. Szmata zaraz jednak okazała się być Stworkiem, skrzatem domowym rodziny Blacków. Stworek mamrotał coś pod nosem i udawał iż nie zauważa Harrego. Ten jednak  nie bojąc się już szmaty-widmo podszedł i przyparł skrzata do muru.
Miał nadzieje, że choć część z rodzinnych tajemnic i małych przekrętów wyjdzie na jaw. Nie spodziewał się jednak, że to co uda mu się wydusić od skrzata aż tak przybliży ich do zdobycia horkruksa.

                                                                            ................



- A więc jaki masz plan? Chcesz tak po prostu wejść do ministerstwa i...zabrać Umbridge medalion? Z całym szacunkiem   Harry, ale to nie ma szans się udać.
- Oszalałeś? Oczywiście, że nie tak o. Wejdziemy jako pracownicy ministerstwa. Weźmiemy włosy jakiś czarodziejów. Mamy jeszcze resztkę wielosokowego. Powinno się udać.
- Taaak ekstra plan nie ma co.
- Luna wchodzisz w to?

Z każdym kolejnym dniem chłopcom coraz bardziej doskwierał brak Hermiony. Ich plan pozostawiał tak wiele do życzenia, że właściwie nie liczyli na to, że uda im się wyjść cało z tej eskapady.
Harry nie przyznawał się Ronowi, ale powoli  miał już dość tej udręki. Nic im nie wychodziło. Nie mieli pojęcia co dzieje się z ich bliskimi no i obwiniał się o brak Hermiony. To ostatnie najbardziej dawało mu się we znaki. Nie tak wyobrażał sobie minione tygodnie. Ciągły strach. Kilka godzin snu i pobudki w zimnym wnętrzu kwatery. Ron trzymał się niewiele lepiej, ale przynajmniej jakkolwiek umilał sobie czas rozmowami z Luną. W jakiś dziwny sposób ta dwójka przypadła sobie do gustu.

W dzień wyprawy do Ministerstwa ich nastroje były napięte niczym struny i choć wiecznie rozmarzona Luna raczej ich denerwowała, w tej konkretnej sytuacji byli jej wdzięczni za podtrzymywanie morale grupy.
Przedostanie się do budynku okazało się na tyle łatwe, że odetchnęli z ulgą znajdując się w środku, wśród nic nie znaczących pracowników.
Gdy jednak okazało się iż tylko Luna będzie mogła bezpośrednio namierzyć Umbridge, sprawa się skomplikowała. Chłopcy nie chcieli jej bardzo narażać, ale nie mieli wyjścia.
Akcja  w Ministerstwie, którą potocznie można by określić "planem który nie miał prawa się udać" zakończyła się zwycięstwem. Troje przyjaciół zdobyło medalion i uciekło z rąk Ministerstwa w ostatniej chwili, niestety jednak zostali zdemaskowani. Jedyne co im pozostawało, to dalsze ukrywanie się i ciągła czujność. Odebranie medalionu posłance Ministerstwa znaczyło dla nich o wiele więcej niż mogłoby się wydawać. Harry poczuł wreszcie, że opuszcza go niemoc i stagnacja. Ron, choć sceptycznie podchodził do całego planu, przyznał iż akcja niesamowicie mu się podobała. Może i był leniem, ale jak już się na coś nakręcił...
Luna z kolei nigdy wcześniej nie odczuwała większej dumy niż w tamtych chwilach. Stanowiła część grupy, która swoją odwagą i brawurą dawała nadzieję na wygranie tej wojny. Blondynka niczego bardziej nie pragnęła, jak pokoju w świecie czarodziejów. Według niej ta cała wojna, jakkolwiek by jej nie tłumaczyć i nie usprawiedliwiać, była totalnie bez sensu. Wiedziała, że jest sporo osób, które się z nią zgadzały


                                                                                ............



Rodzina Weasley'ów w nieco uszczuplonym składzie siedziała na werandzie i podziwiała rozgwieżdżone niebo. Kiedyś każdemu z nich wydawało się, że wieczorów takich jak ten będą jeszcze setki, jeśli nie tysiące. Tymczasem rzeczywistość wyglądała tak, że nie wiedzieli nawet gdzie są Ron, Harry, Luna i wielu innych gości weselnych. Pozostawało im jedynie mieć nadzieję i cieszyć się tym, że mają to szczęście, że mają siebie.
 Hermiona siedziała na huśtawce i leniwie przebierała nogami. W pewnym momencie zorientowała się, że wiatr się wzmógł. Obejrzała się za siebie z lekkim niepokojem. Ujrzała Freda i George'a, którzy delikatnie popychali drewniane oparcie jakby nie chcieli by się o tym zorientowała. Oczywiście mieli miny niewiniątek, a w ich oczach czaiły się figlarne ogniki. Wznosiła się wyżej i wyżej, aż w końcu zaczęła piszczeć z uciechy. Chłopaki tylko na to czekali, unieśli huśtawkę najwyżej jak się dało i przytrzymali ją tak by napędzić dziewczynie stracha. Gryfonka udawała, że wcale jej to nie obchodzi, ale poczuła gorąco na całej twarzy i dłoniach. Mocno się trzymała i wiedziała, że nie pozwoliliby jej spaść, ale nie miała różdżki w ręku aby w razie czego sobie pomóc.
George stanął przed nią i uśmiechnął się szelmowsko.
- Powiedz Granger, co mamy z tobą zrobić?
- Puścić mnie?
- Nie, gdzie w tym zabawa?
- To może opuścić mnie delikatnie abym mogła zejść? Już wystarczy mi huśtania.
- Jak myślisz Freddie? Co powinniśmy zrobić? - Rudzielec opuścił huśtawkę delikatnie w dół. Po chwili poczuła jego gorący oddech na policzku i mocne ręce przytrzymujące jej barki. Przeszedł ją dreszcz i poczuła jeszcze większe gorąco, sama nie wiedziała dlaczego. Nie odważyła się na niego spojrzeć, ale kiedy poczuła jego ciepłe dłonie jakby masujące jej barki, nie mogła się powstrzymać i przekręciła głowę. Była bardzo zaskoczona, gdy spojrzała wprost w jego oczy, a następnie na usta, które znajdowały się niebezpiecznie blisko jej własnych. Ciepły oddech owionął jej twarz. Fred spojrzał na jej wargi i bardzo szybko powrócił do oczu.
Usłyszała tylko coś na kształt westchnienia, w następnej sekundzie poczuła mocne szarpnięcie gdy Weasley odepchnął ją z całej siły i poszybowała w górę. Z zażenowaniem spostrzegła, że bracia przybijają sobie piątkę i ze śmiechem wracają do reszty rodziny nawet się na nią nie obejrzawszy. A jednak, gdy w końcu huśtawka prawie się zatrzymała gryfonka przyłapała rudzielca na obserwowaniu jej kątem oka.
- Pewnie chce się przekonać czy udało mu się znów wprawić mnie w zakłopotanie.
Udawała więc, że moment na huśtawce nie zrobił na niej żadnego wrażenia.
Powietrze ochładzało się z każdą chwilą i w końcu wszyscy wrócili do środka. Ponieważ jednak wciąż nikt nie czuł się bezpiecznie, postanowili, że wszyscy przeniosą się do kwatery bliźniaków, a gdy wreszcie uda im się zapanować nad rozgardiaszem, wtedy zadecydują o powrocie.
Nadzieja wreszcie wkradła się w ich serca. Molly oraz Artur byli jak zapowiedź dobrych czasów. Skoro oni się odnaleźli, znajdą się również Harry i Ron.

Fred i George siedzieli wpatrzeni w ogień i rozmyślali nad kolejnymi posunięciami. Żadnemu z nich nie chciało się grać w szachy, ale w tym nerwowym oczekiwaniu była to jedyna rozrywka. Dni mijały a nic szczególnego nie działo się. Jedynie dochodziły do nich fałszywe pogłoski jakoby ktoś widział Pottera i Weasley'a tu i ówdzie. Mieszkańcy Nory woleli nie wierzyć w te plotki, gdyż sprawdzenie każdego z tych miejsc mogło okazać się śmiertelną pułapką. Spędzali więc czas na nic nie robieniu w gruncie rzeczy. Choć Molly usilnie próbowała ich rozweselić udawanym narzekaniem na opłakany stan ich mieszkania, wiedzieli, że ona boi się tak samo jak wszyscy.
Dziewczęta zdawały się radzić sobie odrobinę lepiej. Hermiona często przesiadywała w kuchni, robiła na drutach i ogólnie zajmowała się domem. Nie ciężko było zauważyć, że po niedługim czasie zaczęła również tutaj czuć się jak w domu. Kilkakrotnie zapędziła się w porządkach i George albo Fred musieli upominać ją, że skoro jakaś rzecz jest tam gdzie jest, to pewnie tam ma być. Oczywiście nikt się na nią nie gniewał, ale przez swoje zachowanie doczekała się docinków i drobnych psikusów ze strony bliźniaków. Wydawałoby się, że życie wraca do normy, tyle że to tylko złudzenie. Chłopcy wciąż pozostawali zaginionymi, a wręcz poszukiwanymi. Hermiona wypłakiwała sobie oczy martwiąc się o swoich przyjaciół. Zastanawiała się, co jeśli już nigdy więcej ich nie zobaczy? Voldemort rósł w siłę a jego poplecznicy powoli opanowywali świat. Decydujące starcie w końcu nadejdzie, ale jaki będzie jego finał..o tym wolała nie myśleć.
Po raz kolejny przedzierała się przez zakurzony składzik z "niewypałami" czyli projektami, które bliźniacy albo odrzucili, albo nie mieli pomysłu bądź środków aby je sfinalizować. Grzebała tam już kilkakrotnie i dowiedziała się wiele o ich zdolnościach i preferencjach. George miał w zwyczaju porzucać pomysły jeśli tylko uważał iż nie przyniosą spektakularnych zysków. Znalazła wiele ciekawie, ale i dziwnie wyglądających szkiców, składanych modeli i śmieci. Jeśli coś wiązało się z postrzeganiem bądź wyczuwaniem, na pewno był to pomysł George'a. Nie chciała się do tego przyznać, ale większość tych niewypałów była w swojej prostocie tak genialna, że aż brała ją zazdrość. Freda pomysły z kolei potrafiła rozróżnić po tym, że były to w większości wynalazki odwołujące się do uczuć, emocji, ludzkich bolączek. No i wszystko było  w praktycznie nienaruszonym stanie. Odrzucał pomysły tylko jeśli nie mógł ich do końca zrealizować, ale pozostawiał sobie furtkę na przyszłość w razie gdyby jednak coś wykombinował. Dziewczyna potrafiła godzinami podziwiać ich kreatywność, ale również z miłym zaskoczeniem odkryła, że niektóre rzeczy potrafiłaby uratować, gdyby tylko wiedziała, że chłopcy nad czymś takim pracują.
Z satysfakcją pomyślała o godzinach jakie musiało im zająć rozpracowywanie formuł magicznych i zaklęć a przecież ona była w tym niezrównana.
Przemierzała ostatnie zakamarki składziku myszkując pośród sterty rzeczy, gdy natknęła się na złamaną niby harmonijkę. Niby bo wyglądała bardziej na  wielki wachlarz, który ktoś ponacinał na skrzydełkach. Zdobienia przedstawiały białe łabędzie i kruki splecione w dziwnym tańcu. Choć zepsuty, od razu spodobał jej się ten wachlarz i zapragnęła go zachować jako pamiątkę pobytu u bliźniaków. Zaczęła się wycofywać i kluczyć do wyjścia i potknęła się a przedmiot prawie wyleciał jej z rąk. Złapała go i przytuliła do piersi jak skarb. Wtem odskoczyła przerażona, nie do końca rozumiejąc skąd wydobywają się dźwięki, które tak ją przestraszyły. Gdy ochłonęła i  zrozumiała, że nic jej nie grozi zaczęła wsłuchiwać się w kojące tony jakie wydawała z siebie jej nowa harmonijka. Albo wachlarz. Harfa, połączona z zawodzeniem jakiegoś zwierzęcia, ale nie smutnym, raczej melancholijnym. Zmiana była delikatna, ale dała się wyczuć. Teraz prym wiodły skrzypce i fortepian. Gryfonka stała jak urzeczona, nie zdolna się ruszyć. Gdy muzyka dobiegła końca, poczuła wielkie rozczarowanie. Próbowała jeszcze raz sprawić aby muzyka grała jednak jej się to nie udało. Nawet proste rozbrajające zaklęcia nic nie zdziałały. Widocznie taki był mankament tego dowcipu. Nie zawsze działał. Ale po co ktoś miałby tworzyć grający wachlarz i gdzie tu dowcip? Przecież to bardzo romantyczny i piękny przedmiot. Jego muzyka była porywająca i wręcz wyciskająca łzy z oczu. Brązowowłosa ponownie ruszyła do wyjścia, obiecując sobie, że zapyta o to któregoś z Weasley'ów jak tylko ich spotka. Musiała przełożyć znalezisko do drugiej ręki, gdyż klamka nie chciała ustąpić. Wtedy właśnie zgasło światło i Hermiona aż podskoczyła zaskoczona.
Próbowała wymacać włącznik na ścianie, ale jak na złość natrafiała tylko na miotły i inne dziwne przedmioty. Zaczynała się już naprawdę bać.

- George! Fred? Jest tam kto? - Krzyczała, ze złością odnotowując panikę w swoim głosie. Niestety nikt jej nie odpowiedział. Zaczęła walić pięściami w drzwi w nadziei, że przecież w końcu ktoś ją usłyszy. Szarpała za klamkę, ale ta jakby się zacięła. Schwyciła swoją nową zdobycz tuląc ją do siebie jak najcenniejszy skarb i oddychała głęboko próbując się uspokoić. Wtem stało się coś dziwnego. Łabędź zdobiący przedmiot zamigotał na niebiesko i znów rozległy się kojące dźwięki. Gryfonka odetchnęła z ulgą i spojrzała na harmonijkę. Głos jaki się z niej wydobył nie był jej znajomy, ale brew sobie poczuła, że się spina.
Koncentrując się z całych sił wsłuchiwała się w cichy deklamujący coś głos.

"Bezowocne próby tarmoszą moje serce! Tylko ciebie...ciebie chcę więcej!"
"Los wciąż nas rozdziela! Co mam zrobić, byś nie widziała we mnie przyjaciela?"
"Jakie kroki uczynić! Daj radę mi, bo ja sam rady sobie nie daję."

Dziewczyna zachichotała, gdy zdała sobie sprawę, że oto trzyma przed sobą jeden z Walentynkowych niewypałów. Ciekawe tylko, który z nich go stworzył. Fred czy George? Stawiała na Freda i choć musiała przyznać, że te rymy były naprawdę kiepskie i kiczowate, poczułaby się miło, gdyby choć w taki sposób ktoś próbował zwrócić na siebie jej uwagę. Na chwilę pogrążyła się w przyjemnych myślach o romantycznych chwilach z Ronem i zapomniała o ciemności. Dopiero kroki na korytarzu ją otrzeźwiły. Zerwała się z miejsca i niechcący upuściła znów swoją zdobycz, która akurat teraz jak na złość znów urządziła koncert. Nie zważając jednak na to, Hermiona waliła pięściami w drzwi a dopiero, gdy Fred podbiegł i zaczął mocować się z klamką od zewnątrz, dziewczyna gorączkowo próbowała uciszyć muzykę. Dziwnie by się czuła, gdyby chłopak przyłapał ją na wsłuchiwaniu się w te tony. Było w tym coś intymnego i chciała to zachować dla siebie. Znając życie wyśmiałby ją i nie przyznał się do stworzenia czegoś co tak bardzo chwyciło ją za serce. W końcu jednak muzyka ucichła, zrobiło się dziwnie i nawet w ciemności zdawała sobie sprawę iż jej policzki płoną a ręce drżą.
Fred zmuszony był wysadzić zamek w drzwiach w powietrze bo niestety nie dało się uruchomić mechanizmu otwierającego.

- Granger wisisz mi zamek.. - Nie dokończył jednak bo dziewczyna wpadła mu w objęcia i wtuliła się niczym zranione pisklę. Pogładził ją po ramieniu i odsunął na długość ramion by przyjrzeć się jej twarzy. Wyrażała ona jedynie radość i to radość , że go widzi. Uśmiechnął się od ucha do ucha i ją puścił. Gryfonka momentalnie poczerwieniała i zaczęła wycofywać się w głąb korytarza nawet na niego nie patrząc.
Rudzielcowi zrobiło się przykro. Mieszkali pod jednym dachem już od jakiegoś czasu, a ona wciąż albo go unikała, albo zachowywała się na tyle sztywno, że o żadnej zażyłości nie mogło być mowy. Teraz też zwiewała aż się kurzyło. Trudno, pozwoli jej na to. W końcu nie do niego należy oswajanie jej i przyjmowanie ciosów. Od tego miała Rona. Tylko że wydawało mu się, że wczoraj przeżyli jeden z tych " momentów" o jakich czytał w książkach. Moment, kiedy pożądanie miesza się z ulotnością chwili. Choć w sumie, jak można mówić  o jakichkolwiek większych uczuciach, kiedy on nawet nie był pewien jej zwykłej sympatii?
Weasley był tak pogrążony w swoich myślach, że nawet nie zauważył napięcia na twarzy Hermiony, która przecież wcale nie chciała zostawiać go na środku pokoju, musiała jednak jak najszybciej ukryć znalezisko, nim wszystko się wyda i rozlegnie się muzyka. Wiedziała , że swoją ucieczką zrani bliźniaka, ale nie miała wyboru.
Kiedyś mu to wyjaśni, a na przeprosiny i podziękowanie upiecze mu kilka babeczek. W myślach pogratulowała sobie pomysłowości, ale zaraz zatrzymała się  skonsternowana. Przed nią stał George i patrzył wyczekująco.Jakby znał wszystkie jej tajemnice.Dlatego obcowanie z bliźniakami było takie ciężkie. Potrafili samym sposobem bycia zachwiać jej światopoglądem i wystudiowanymi pozami. Przy nich musiała się pilnować, aby zanadto się nie otworzyć i nie pokazać. Przy nich pozory były bardzo wyraźne, choćby nie wiem  jak próbowała je ukryć.
Zdenerwowana oszacowała, że aby wyminąć George'a i dostać się do "swojego pokoju" potrzebuje jakiś 15 sekund. W ciągu tego czasu musi utrzymać harmonijkę na gumce przy pasie. Nie miała jednak czasu zastanowić się, czy jej się to uda, bo słyszała już, że wraca Fred. Kiedy znajdzie się pomiędzy nimi, będzie ugotowana. Udając pewność siebie pomachała do bliźniaka i wymamrotała, że jak zaraz nie skorzysta z toalety to chyba padnie, po czym chyłkiem czmychnęła obok niego i pognała po schodach, modląc się, aby wachlarz nie wypadł nagle na ziemie i nie zaczął śpiewać.

Gdy wreszcie znalazła się w bezpiecznym zaciszu pokoju odetchnęła i wepchnęła przedmiot do swojej bezdennej sakiewki. Opadła bez sił na łóżko i zamknęła oczy. Siłą rzeczy w jej umyśle rozległy się znajomy ton, a zaraz potem rymowanka. Uśmiechnęła się wymownie pod nosem i pokręciła z niedowierzaniem głową.
Musi się dowiedzieć czy to Fred czy George jest autorem tego przedmiotu! 


środa, 10 lutego 2016

Rozdział 3






     Minęły cztery dni od feralnego wieczoru, od ataku na Norę. Położenie rodziny Weasley'ów nadal nie było znane. Harry oraz Ron również byli zaginieni. Bliźniacy, Hermiona i Ginny postanowili w końcu udać się do domu i sprawdzić jak tam mają się sprawy. Nie byli pewni co mogą tam zastać, więc po dłuższej kłótni zadecydowali, że Ginny i George zostaną w sklepie.

   Hermiona siedziała w pokoju, który Fred wspaniałomyślnie jej odstąpił i zastanawiała się jakie rzeczy mogą jej się przydać.Przygotowała już trochę prowiantu, kilka kompletów ubrań, książki, mugolskie pieniądze i najpotrzebniejsze eliksiry w nietłukących się fiolkach.Właśnie miała potraktować to wszystko zaklęciem zmniejszającym, gdy ktoś zapukał do drzwi. Na progu ujrzała Ginny. Przepuściła ją w drzwiach i usiadły koło siebie na łóżku.Ruda od razu chwyciła ją za ręce i spojrzała w oczy. Równocześnie rzuciły się sobie w ramiona. Nie musiały nic mówić. Już od dawna były jak siostry.
- Uważaj na siebie - szepnęła Wesley.
- Z Fredem będę bezpieczna, przecież wiesz - Hermiona uspokajająco pokiwała głową, ale w kąciku jej oka czaił się niepokój, który bardzo starała się zamaskować.
- Wiem, ale i tak będę się martwić. Mam nadzieję, że mamie i tacie nic nie jest.
- Nim się obejrzysz, wrócimy cali i zdrowi - dziewczyna niepostrzeżenie wstała i wykonała kilka ruchów różdżką, a stos rzeczy, które piętrzyły się na łóżku nagle stał się kilkakrotnie mniejszy. Ruda popatrzyła na nią z uznaniem, a strach, który widoczny był na jej twarzy chwilowo zniknął. Zaraz jednak jej oczy rozszerzyły się w zdziwieniu, gdy zobaczyła jak przyjaciółka kolejno wkłada wszystkie przedmioty do maleńkiej sakiewki, która pomieściłaby ledwo kilka galeonów. Granger jednak zignorowała jej spojrzenie.
- Sądzę, że Fred też powinien dołożyć tu swoje rzeczy, możesz po niego pójść?

                                                                         *

Aby  nie rzucać na siebie zbyt wielu ciekawskich spojrzeń Fred i Hermiona postanowili teleportować się nie dalej jak kilometr od Pokątnej. Pewnie by im się to udało,gdyby nie fakt, że jak tylko Dowcipy Weasley'ów zniknęły za rogiem, para zorientowała się, że jest śledzona. Zaklęcia rozpraszające nic nie pomogły, dwóch tęższych, rosłych mężczyzn, dosłownie się do nich przykleiło. Kluczenie między malutkimi ciemnymi uliczkami nie było najlepszym pomysłem,ale niestety jedynym. Na zmianę wyglądu było już za późno, z resztą zbyt blisko byli. Kilkakrotnie musieli dosłownie biegać w kółko, byleby tylko kupić sobie kilka cennych sekund na zmylenie przeciwników. Niestety dzieliło ich kilka metrów za dużo by dostrzec ich twarze i dopasować do konkretnych sługusów Voldemorta, mieli zresztą i tak ważniejsze rzeczy na głowie. W końcu jednak uwolnili się od ogona i teleportowali z cichym pyknięciem. Hermiona od razu spojrzała na bliźniaka wyraźnie zaniepokojona. Ten jednak zanim cokolwiek powiedział, chwycił ją mocno za rękę i ruszył w dół zbocza. W oddali majaczyły ruiny tego, co kiedyś zwykł nazywać domem. Dziewczyna ledwo za nim nadążała, ale po kilku minutach szybkiego marszu zaczął zwalniać. Cały czas trzymali się za ręce i wiadomo było, że jest to bardziej środek ostrożności niż wyraz jakiegoś przywiązania. Gryfonka zatrzymała się raptownie i spojrzała w tym samym kierunku w którym pusty wzrok miał utkwiony rudzielec. Krajobraz po bitwie. To jedyne co przyszło jej na myśl. Śmierciożercy po ataku na gości weselnych musieli podpalić to miejsce, a przynajmniej pola i krzaki dokoła. Czarna ziemia, zgliszcza, pełno kurzu i pyłu.Budynek wydawał się być w dobrym stanie,gdyby nie to, że w żadnym z okien nie ostały się szyby. Namiot weselny był w strzępach, płachta leżała bez ładu rzucona i osmolona. Część stołów była poprzewracana, część spalona i porozrzucana po całym terenie.Bez słowa ruszyli, by pokonać ostatnie kilkanaście metrów dzielących ich od celu.Im bliżej byli, tym bardziej przeczuwali, że w środku czeka ich niemiła niespodzianka. Fred podszedł i podniósł leżący na ziemi kieliszek do wina. O dziwo przedmiot nie ucierpiał.Pokazał go dziewczynie a ona spojrzała na jego twarz. Zaraz jednak odwróciła się w stronę domu, gdyż w oczach towarzysza spostrzegła łzy. Jej też chciało się płakać. To miejsce było też jej domem. Zostało zniszczone, zbezczeszczone a oni teraz muszą na to patrzeć. Poczuła niemoc, jaka jeszcze nigdy jej nie ogarnęła. Jeśli Molly, Artur i  reszta rodziny tu wrócą, załamią się. Ich wspaniały, tętniący życiem dom, został obrócony niemal w proch. Odbudowanie go, nawet bardzo zaawansowaną magią i siłą niejednego czarodzieja, zajmie wiele czasu.
Chłopak z kolei pomyślał, że skoro podwórko jest w takim stanie, to wnętrze domu musi być jednym wielkim pobojowiskiem. Niepewnie ruszył na przód, a mała dłoń zaraz zacisnęła się na jego ramieniu.
Przestąpili próg, rozświetlili  hol różdżkami i o mało nie potknęli się o coś co kiedyś zapewne było fotelem Pana Weasley'a. Przechodząc przez labirynt najróżniejszych przedmiotów leżących bezładnie na ziemi i uważając by niczego nie podeptać dotarli do kuchni. Była ona sercem tego domu i na szczęście wydawało się, że nim pozostanie. Widocznie walka tutaj nie dotarła. Ściany wciąż były ozdobione najróżniejszymi fotografiami rodzinnymi, w zlewie jak zawsze piętrzyły się naczynia, a stół nakryty był dla dwóch osób. Jakby w pół kroku oboje się zatrzymali.
- Fred? Jak mylisz czyje to? - Dziewczyna wskazała na dzbanek z herbatą i dwa kubki.Ten jednak pokręcił głową i rozejrzał się dokoła jakby spodziewał się, że zaraz ktoś wyjdzie z szafki na miotły albo, że któryś z jego braci otworzy drzwi wychodzące na ogród i uśmiechnie się do niego smutno. Nic takiego jednak się nie stało.Bliźniak wyszedł do ogrodu, zaraz jednak zawrócił. Wyciągnął rękę do Hermiony i przeniósł ich z powrotem do centrum magicznego świata. Pokątna wydawała się być taka sama. Ich serca przedtem napełnione nadzieją, teraz zdruzgotane. Przechodnie mijali ich nieświadomi tragedii, nawet na nich nie patrząc. Wtuleni w siebie nie zwracali na nikogo uwagi, co było dość lekkomyślne, stanowili łatwy cel. Zaraz jednak Fred oprzytomniał, rozejrzał się, jednak naprawdę nikt na nich nie patrzył. Dla świata byli tylko parą, która okazuje sobie czułość na środku ulicy. Zabawne, pomyślał. Właśnie mój świat się rozsypał, a dla świata wyglądam jak szczęśliwiec. W ciszy pokonali drogę do mieszkania.
Oczywiście jak tylko stanęli twarzą w twarz z Georgiem i Ginny zostali zasypani pytaniami, ale chyba po ich niewyraźnych minach pozostała dwójka zrozumiała, że to nie będzie łatwa i przyjemna opowieść.
Usiedli przy kuchennym stole z kubkami kakao w rękach. Hermiona rozpoczęła, ale Fred zaraz jej przerwał dodając, że byli śledzeni. Oczywiście wybuchła wrzawa. Zanim odpowiedzieli na pytania i zrelacjonowali całą wycieczkę ich nastroje stały się naprawdę parszywe. Udzieliło się to pozostałej dwójce. W końcu jednak Fred znów zaskoczył Hermionę.
- Wrócimy tam. - Trzy zaskoczone twarze zwróciły się w jego stronę.
- Po co chcesz tam wracać? - zapytała dziewczyna.
- Skoro i tak na razie nie otwieramy sklepu, a tutaj dosłownie świerzbią mnie ręce, wróćmy tam. Możemy wyruszyć jutro, po jutrze. Posprzątać, ogarnąć, doprowadzić to miejsce do używalności.  Przecież to nasz dom,  nie możemy tego tak zostawić. - Spojrzał po twarzach reszty i spostrzegł niemałe ożywienie. Tylko Hermiona była przygaszona.
- Nie możemy tam wrócić, to niebezpieczne. - George przewrócił oczami.
- Przecież będziemy tam my, byłaś z Fredem, nic się nie stało, a teraz będziesz miała podwójną ochronę.
- Taaa i podwójny powód do martwienia się. - Dziewczyna odeszła od stołu i stanęła koło okna nagle wyjątkowo samotna.
Właśnie dlatego zawsze miała problem ze zrozumieniem bliźniaków i ich stylu życia. Oni gdzieś mieli zasady. Wpakowanie się w kłopoty nie było problemem, jeśli przy okazji można było przeżyć przygodę. Podczas podróży do Nory i z powrotem bała się, a oni mimo wszystko chcą to powtórzyć. Ona nie jest tak odważna. To, że raz im się udało nie znaczy, że drugi raz też się uda. Musiała martwić się o siebie i o Freda, a teraz dodatkowo jeszcze o przyjaciółkę i drugiego bliźniaka. Mogła powiedzieć wszystko o przyjaźni z Ronem i Harrym, ale oni nie byli aż tak lekkomyślni i przeważnie się jej słuchali. Poczuła, że ktoś za nią staje i kładzie jej ręce na ramionach. Fred. Jeszcze nie zdążyła przyzwyczaić się do tej nowej bliskości. W podróży starała się nie zwracać uwagi na to, że cały czas albo ją obejmował, albo trzymał za rękę. Były to zwykłe środki ostrożności. Ale tutaj? Poczuła się nieswojo, ale tylko przez chwilę. Jego dotyk był miły i dodawał otuchy. Prawie tak, jakby obejmował ją Harry. Przyjaciel. Nie była pewna czy może myśleć o Fredzie jak o przyjacielu. Jak o starszym bracie? Zapewne tak, ale na przyjaźń było chyba jeszcze za wcześnie. Odstąpił jej swój pokój i gdyby było trzeba na pewno osłonił by ją w walce. Taaak Fred Weasley zasługiwał na miano przyjaciela. Jednak...
Odwróciła się w jego stronę, a ponad ramieniem dostrzegła zszokowane miny Ginny i George'a , którzy na pewno zastanawiali się, jak tak zdystansowana osoba jak ona pozwala ich bratu na tak bliski kontakt. Choć z drugiej strony Fred nic sobie nie robił z jej barier. Po prostu je pokonywał.
Delikatnie go objęła i uczucie wyobcowania i niepokoju minęło. Wciągnęła głęboko powietrze i przymknęła oczy. Gdy je otworzyła w kuchni nie było już gapiów.
Głupia sytuacja - pomyślała. Zaraz będzie, że nie wiadomo co się między nimi dzieje. A czy to aż tak źle, że się zaprzyjaźnili, zbliżyli?
- Chyba wystraszyliśmy widownie -  westchnęła.
Fred jakby ocknął się i spojrzał na puste krzesła.
- Przeszkadza ci to? - Posłała mu pytające spojrzenie, więc uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Czy przeszkadza ci, że robimy z siebie widowisko?
- Nie prawda! Przecież zachowujemy się normalnie...prawda?
- Nigdy wcześniej nie przypominam sobie żebyśmy się do siebie tulili, ale mój urok jest nie do odparcia, wiem. - Dziewczyna spojrzała na niego z przyganą i usiadła przy stole.
- Rozumiem, że chcesz tam wrócić. Absolutnie ci się nie dziwie, ale boję się. Pomyśl, że ci którzy nas dziś śledzili zrobią krzywdę Ginny albo George'owi. Albo tobie. Nie zniosłabym gdyby coś ci się stało. Nie wiemy gdzie jest Harry, Ron...jeśli stracę jeszcze was, zostanę już całkiem sama. Musicie być bezpieczni.
- Hej! Hermiono, nic się nie zdarzy. Jeśli ktoś ma nas zaatakować to i tak to zrobi. Czy będziemy w grupie czy w pojedynkę. Siedzimy tu i tylko się zamartwiamy. Równie dobrze możemy zrobić coś pożytecznego. Zgoda? Obiecuje, że będziemy ostrożni. Nie spuszczę z ciebie oczu.

                                                                        *

Późnym wieczorem, gdy wreszcie skończyli obradować nad tym, kiedy wyruszyć do Nory, Hermiona leżała w wannie i rozkoszowała się kąpielą. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo spięta musiała chodzić przez te kilka dni. Na szczęście napięcie chwilowo ją opuściło i zadowolona zamknęła oczy.
Tak jak postanowili, jutro z rana zjedzą śniadanie a następnie w parach wyjdą z mieszkania i udadzą się na Pokątną z różnicą 10 minut. Spotkają się pod Gringottem i w czwórkę wyruszą na dworzec, by teleportować się na wzgórza. Jeśli komukolwiek stanie się krzywda, lub zostanie odseparowany od reszty, ma wystrzelić trzy czerwone iskry, lub bardzo głośno krzyczeć.
Z roztargnieniem zorientowała się, że po raz kolejny przechodzi w myślach przez kolejne punkty ich jutrzejszej wyprawy. Czym prędzej wyszła z wody i ubrała się w piżamę. Oczywiście kosmetyki jakimi podzieli się z nimi bliźniacy były typowo męskie,ale wcale jej to nie przeszkadzało. Lubiła świeży miętowy zapach żelu pod prysznic, a nieznana nutka zapachowa była tym, co tak często czuła w sypialni bliźniaka.
Przechodząc przez korytarz przecierała wilgotne włosy ręcznikiem i zagryzała dolną wargę. Stojący w kuchni bliźniacy spojrzeli na nią z ukosa, przekrzywiając głowy na bok. Dziewczyna  nie zdawała sobie sprawy z tego jak zmysłowo wygląda i pewnie nawet nie zauważyłaby jak chłopcy się na nią gapią, gdyby Ginny nie wtargnęła do kuchni przed nią, trącając ją biodrem i puszczając oczko. Spojrzała na bliźniaków i z udawanym obrzydzeniem krzyknęła:
- Fuuuj przestańcie się na nią gapić!
Gdy Hermiona zorientowała się, że to było o niej, poczerwieniała natychmiast i wbiła spojrzenie w podłogę, zamierając w pół gestu. Fred wyminął ją bez słowa, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, George natomiast odwrócił się i zaczął przygotowywać herbatę. Dziewczyna roześmiała się nerwowo i usiadła przy stole. Ginny do niej dołączyła i wręczyła jej kubek, który parował delikatnie. Spojrzały na siebie, a delikatne uśmiechy wystąpiły na ich twarzach. W końcu Ginny odchrząknęła i George również usiadł zajmując miejsce pomiędzy dziewczynami.
- Myślę, że powinniśmy jeszcze raz przejść przez wszystkie punkty planu, aby każdy wiedział co dokładnie ma zrobić gdyby coś się stało. -Nic się nie stanie - przerwał jej w pół słowa brat.
- Zróbmy to - Hermiona nie dała mu zasiać zamętu i od razu kontynuowała- Fred powinien przy tym być.
Ginny przewróciła oczami i wymamrotała coś co brzmiało łudząco podobnie do "wiedziałam."Odsunęła krzesło i opuściła kuchnię, by zaraz wrócić z bratem, którego musiała ponaglająco ciągnąć za rękę.
W końcu usiedli we czwórkę i każdy po kolei mówił następny punkt planu,patrząc na pozostałych.Gdy skończyli na ich twarzach błąkały się uśmiechy ,a Hermiona była nawet lekko zarumieniona. Mogli uważać co chcieli, ale ją również dobijała ta bezczynność i to, że była odseparowana od przyjaciół.Musieli coś zrobić i równie dobrze mogło to być coś pożytecznego.Wreszcie pogodziła się z myślą, że za kilka godzin wyruszą i nic tego nie zmieni.

Było już grubo po północy gdy do sypialni zajmowanej przez gryfonkę wszedł właściciel pokoju.
Brązowowłosa spojrzała na niego z niepokojem, od razu przewidując najgorsze. Gdy jednak spostrzegła jego oczy, w których nawet teraz igrały wesołe ogniki uspokoiła się i przysiadła na łóżku, czekając na to co ma jej do powiedzenia. Przez dłuższą chwilę się nie odzywał, ale w końcu usłyszała jak wypuszcza powietrze, jednak to co usłyszała całkowicie zbiło ją z tropu.
- Przepraszam ,że się na ciebie gapiłem. Nie chciałem. Jakoś tak, twoje ruchy były hipnotyzujące.
- W porządku, chyba.
- Nie zrozum mnie źle, od zawsze jesteś sympatią Rona, młodszą koleżanką ze szkoły, ale też członkiem rodziny Weasley'ów. Nie powinienem się tak gapić. - Dziewczyna spuściła wzrok rozczarowana, choć sama nie wiedziała dlaczego. Wszystko co powiedział było przecież prawdą, ale i tak poczuła dziwne ukłucie w okolicy serca.
- Rozumiem Fred - zwróciła ku niemu twarz. - Ja ciebie też...uważam za brata, którego nigdy nie miałam.
Jego twarz rozpromienił uśmiech jakiego jeszcze nie widziała, ale oczy pozostały jakby rozmarzone. Chwilę siedzieli w ciszy, po czym chłopak uścisnął lekko jej dłoń i skierował się do drzwi. Przystanął jednak i z szerokim uśmiechem zwrócił się do niej ostatni raz.
- Hej Granger? - spojrzała na niego zaskoczona, jakby spodziewając się, że już wyszedł.- Tak?
- Ładnie pachniesz.




                                                                          *


Praca mijała im w nerwowej atmosferze. Oczywiście dla rodzeństwa Weasley'ów był to szok, ujrzeć ich ukochany dom w takim stanie, jednak szybko zabrali się do pracy, jakby chcąc szybko zmienić jego stan.
Układali, naprawiali, zamiatali i sklejali przez całe przedpołudnie. Gdy usiedli aby zjeść coś zabranego z mieszkania bliźniaków nie mieli już tak ponurych min.Widzieli cel i starali się go realizować. Mimo iż jeszcze za wcześnie aby mówić o efektach, wiedzieli, że najdalej za tydzień uda im się doprowadzić to miejsce do jako takiej używalności. Zależało im na tym bardzo, bo może w jakiś pokrętny sposób naprawienie Nory sprawi, że odnajdą się pozostali członkowie rodziny. Ginny chciała w to wierzyć, Hermiona również.
Ponieważ one zajmowały się salonem i większością pokoi a chłopcy podwórzem, nie widzieli się często w ciągu dnia. Gryfonka z zaciekawieniem spojrzała na Freda, którego twarz zazwyczaj była pogodna a nawet psotna, tymczasem malował się na niej grymas bólu. Spojrzała na jego dłonie, cały czas zaciśnięte w pięści.W końcu zrozumiała, że musiał się skaleczyć w prawą rękę i nie jest w stanie sam się uleczyć. Bez słowa podeszła i chwyciła go za lewą rękę zmuszając do wstania. Podążył za nią i stanęli koło zlewu. Wyczarowała mały skrawek gazy, zmoczyła ją wodą i delikatnie przemyła ranę chłopaka. Gdy wydawało się iż już przecięcie jest dostatecznie oczyszczone, delikatnie przyłożyła różdżkę do jego ręki i wyszeptała magiczną formułkę. Sekundę później dłoń wyglądała "jak nowa".Hermiona pogładziła Freda po wewnętrznej stronie dłoni z czułością o jaką w życiu by siebie nie podejrzewała, a gdy poczuła jak przechodzi go dreszcz spojrzała mu w oczy by zaraz chrząknąć i odwrócić się w stronę ogrodu.
- Uważaj na siebie - szepnęła.


                                                                            *

Cały tydzień minął im pod znakiem sprzątania oraz naprawiania, aczkolwiek chyba żadne z nich nie spodziewało się jak sprawnie im to pójdzie i jaką przyjemność sprawi. Codziennie wstawali, pokonywali tę samą drogę i oddawali się tym samym żmudnym czynnościom,ale każdego dnia ich serca przepełniała nadzieja.
Hermiona starała się nie myśleć o tym niezręcznym momencie z Fredem w kuchni,a właściwie starała się w ogóle nie myśleć o Fredzie bo jak wypomniała jej Ginny którejś nocy, ilekroć o nim rozmawiają-gryfonka się czerwieni.

W sobotę przysiedli, aby ocenić efekt swojej pracy. Każdy dzierżył w dłoni kubek z kakao. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, sprawiając, że dom który udało im się naprawić promieniał blaskiem.
Nikt się nie odzywał, nie musiał. Dokonali tego i być może kiedyś wszyscy tutaj powrócą. Wraz z tą myślą jednak jeszcze coś innego przyszło im do głowy. A co jeśli już nigdy nie spotkają się w ogromnym salonie w komplecie?
Ginny wstała, odebrała od wszystkich puste kubki i zaniosła je do zlewu.Wtem jednak rozległo się wszystkim dobrze znane pyknięcie i momentalnie zastygli, gotowi do walki. George i Fred bezszelestnie podeszli do dziewczyn i stanęli przed nimi, instynktownie je ochraniając.
Ze schowka na miotły z lekkim skrzypnięciem wychyliła się przerażona twarz Artura Weasley'a.
Gdy zrozumiał kto mierzy do niego z różdżki w histerycznym geście otworzył szerzej drzwi i rzucił się w objęcia synów. Jego żona od razu dopadła dziewcząt. Tulili się do siebie kilka minut,nikt nic nie mówił. Radość i nadzieja jaka przemawiała przez te gesty wystarczała.
W końcu jednak, gdy emocje powoli opadły usiedli wszyscy przy stole i po kolei opowiedzieli co się z kim działo od momentu rozłąki. Molly nie kryła łez wzruszenia oraz dumy, że jej dzieci w tak trudnej sytuacji potrafiły nie tylko nie myśleć o sobie, ale przyjść i wyremontować ich dom nie bojąc się o swoje życie.

                                                                                   *



środa, 18 listopada 2015

Rozdział 2




     Minuty powoli mijały, a gryfonka robiła się coraz bardziej nerwowa. Nie potrafiła określić ile jeszcze zostało czasu do zakończenia jej warty ,ale w sumie nie dbała o to. Jedyne co zaprzątało jej głowę, to fakt,  że została wraz z Weasley'ami odcięta od jakichkolwiek informacji i tak na prawdę , to nie może się ruszyć poza obręb ich sklepu.Próbowali wysyłać patronusy z prośbą o kontakt od kogokolwiek z osób obecnych na przyjęciu,jednak wciąż nie dostali żadnej odpowiedzi. Było to o tyle frustrujące, że dziewczyna,jak wielu innych gryfonów,miała w zwyczaju troszczyć się o innych o wiele bardziej niż o siebie. Cecha szlachetna, acz uciążliwa. Fred, George i Ginny spali urywanym snem, a ona zagryzała paznokcie do krwi, denerwując się, że już nigdy nie zobaczy swoich przyjaciół. Harry, Ron,  Państwo Weasley....nie miała informacji na temat żadnej z tych bliskich jej osób i bolało ją to strasznie. Gdyby tylko miała możliwość cofnąć czas.N ie doprowadzić do kłótni z Ronem. Nie wydurniać się z Fredem i w końcu, nie dać się sparaliżować w obliczu zagrożenia. Unieszkodliwić większą ilość smierciożerców. Wyrzucała by sobie tak dalej, gdyby ktoś nie stanął w progu. Przestraszona zerwała się na równe nogi i wymierzyła w niego różdżką. Gdy jasno żółty płomień rozświetlił pokój ujrzała zakłopotaną twarz George'a. Momentalnie opuściła rękę i usiadła na krześle. Ten jednak parsknął śmiechem i również odsunął sobie krzesło. Spojrzał na Hermionę szeroko otwartymi oczami. W ciszy w jakiej pogrążony był dom,jego szept brzmiał strasznie.
- Nie powinnaś tak szybko opuszczać różdżki. Mogłem być po wielosokowym. - Dziewczyna zaczerwieniła się ogniście. Ma rację. - pomyślała .Uniosła patyk, jednak chłopak powstrzymał ją w pół gestu.
- Daj spokój, myślisz, że gdybym chciał zrobić ci krzywdę to tak po prostu siadłbym przy stole i zrobił sobie herbaty? - Hermiona uciekła wzrokiem w bok, uświadamiając sobie, jak głupio postępuje. George jakiego znała już ładnych parę lat, pozostawał wciąż tylko starszym bratem Rona, ale również połówką najbardziej rozbrykanego duetu jaki znał Hogwart, no i idealnym odwzorowaniem swojego brata bliźniaka. Jednak Hermiona widziała w nim również kombinatora, pomysłowego kawalarza i  nieznośnie dobrego obserwatora. Fred również taki był, ale w nim było więcej nieśmiałości, pokory, a może tylko tak jej się wydawało? Tak czy inaczej siedzieli na przeciw siebie, a brązowowłosa nie wiedziała co ma powiedzieć. Od czego zacząć. Wzrok wciąż miała wbity w blat stołu, ale na szczęście jej dłonie powoli przestawały się trząść. Z kolei bliźniak spojrzał na jej dłonie i ledwie zauważalnym gestem różdżki zaleczył głębokie szramy i krwawe bruzdy jakie zdążyła zrobić sobie podczas tej nocy. Spojrzała na niego z wdzięcznością, wciąż czerwieniąc się jak piętnastolatka. W duchu nakazała sobie spokój, ale miała jakieś dziwne przeczucie, że zaraz George walnie jej takie kazanie, że się nie pozbiera. Nie minęła minuta, a chłopak faktycznie się odezwał uprzednio nabierając głęboko powietrza. Jednak zaskoczył ją spokojem w głosie i łagodnym spojrzeniem. Już się nie bała, tylko ze spokojem wysłuchała tego co miał do powiedzenia, bo nie pozwolił jej się wtrącić dopóki nie skończy mówić.
- Posłuchaj mnie. Nie możesz o nic się obwiniać, jak również zrzucać winy na Rona czy Harrego. Właściwie, gdyby mnie ktoś zapytał, to myślę, że dobrze się stało. Wiem,że jesteś waleczna, odważna i na pewno bardzo byś się im przydała, ale popatrz na to wszystko z drugiej strony. Jesteś dla Harrego najważniejszą osobą na świecie, dla Rona pewnie też, jakby się poczuli, gdybyś przez nich zginęła? To znaczy z powodu tego, że zabrali cię ze sobą? Oni nie siedzieliby spokojnie kalecząc sobie dłonie, tylko najpewniej skoczyliby z pierwszego lepszego mostu, albo poszliby na herbatkę do Czarnego Pana. Nieuzbrojeni. Mam nadzieję, że to co mówię cie nie uraża, a pokazuje tylko, że masz o wiele więcej szczęścia niż myślisz. Są dwie osoby, które kochają cię nad życie i zrobiłyby wszystko aby cię chronić. - Chłopak spróbował zaczerpnąć powietrza i tak jak podejrzewał Hermiona od razu szykowała się do repliki. - Tylko nie krzycz - wtrącił.
- George ja...ja rozumiem co chcesz mi przekazać i to bardzo wszystko mądre co mówisz, tylko że to nie do końca prawda. Oni nie chcieli abym została bo się martwią, czy jak to określiłeś "kochają mnie".  To Znaczy, wiem, że tak jest,ale nie dlatego nie pozwolili mi iść ze sobą. Zrobili to bo uważali, że nie dam sobie rady, że będę balastem, bo jestem słabsza, bo jestem kobietą. Rozumiesz? Wiesz jak to boli?
- Czyś ty oszalała? Na prawdę uważasz, że tak było? Opowiedzieli ci jakąś bajeczkę, Ron nawet wywołał tę żałosną kłótnię bylebyś tylko została w Norze cała i zdrowa. A ty myślałaś, że to dlatego, że uważają,że nie dasz sobie rady? Hermiono! To niedorzeczne! - Weasley pokręcił głową i przez chwilę się nie odzywał z głupim wyrazem twarzy.
- Kto jak kto, ale ty powinnaś się domyśleć, że to był podstęp. Naprawdę zaczynam wątpić w twoją wielką mądrość. - Dziewczyna roześmiała się nerwowo i spojrzała na bliźniaka z sympatią.
- Masz racje, idiotka ze mnie. Jak mogłam pomyśleć, że zdradziliby mnie w taki sposób. Głupio mi, muszę przeprosić i ciebie i Freda, jak tylko uda mi się z nim porozmawiać. Och nie! Powiedziałam mu tyle nieprzyjemnych rzeczy. Myślisz,że mi wybaczy?
- Fred? Podejrzewam, że już nawet tego nie pamięta. Mój brat ma gołębie serce i na pewno nie będzie się na ciebie gniewał.
- Mógłbyś coś dla mnie zrobić? Pilnuj, a ja skoczę na górę i porozmawiam z Fredem ok? Czuję, że to nie będzie najłatwiejsza rozmowa, słabo wychodzi mi przepraszanie. - Uśmiechnęła się zakłopotana, a gdy George wstał i przysunął się do niej z wyciągniętymi ramionami, z radością wpadła w jego objęcia i odwzajemniła uścisk. Nie oglądając się za siebie, pognała po kręconych schodach do sypialni bliźniaka. Zapomniała już, że jest około 3 nad ranem i dopiero gdy trzasnęła drzwiami a zaspany chłopak wydał z siebie zduszony okrzyk, oprzytomniała, że przecież brutalnie go obudziła w środku nocy, po imprezie i ataku śmierciożerców. Znów wyrzucała sobie swoją głupotę, jednak jej myśli skutecznie odpłynęły pod wpływem różdżki, która znalazła się pod jej brodą.
- Fred to ja! - Spojrzała na niego lekko zdenerwowana, bo jego oczy były puste i groźne, pierwszy raz go takiego widziała.
- Co zrobiłem po naszym pierwszym tańcu?
- Powiedziałeśżemajtkimiwydać! - Sama się zdziwiła, że cokolwiek zrozumiał z tego bełkotu, ale o  dziwo chłopak opuścił broń i przesunął się w bok, aby dziewczyna mogła wejść głębiej do pokoju. Usiadła na brzegu łóżka i zaciekawieniem spojrzała na wspaniałą dębową biblioteczkę, która bardzo przypominała jej własną z mugolskiego domu. Miała ochotę zerwać się i po kolei odczytać wszystkie tytuły, ale przecież nie po to tu przyszła. Spojrzała w stronę z której dochodził lekko urywany oddech bliźniaka i skonsternowana zorientowała się, że chłopak się na nią gapi. Na szczęście w pokoju okna były zasłonięte, przez co panował półmrok i Weasley nie miał szans zauważyć jej rumieńca.
- Posłuchaj..
- Wiesz...
- Ok, ty pierwsza.
- Dziękuję. Chce tylko powiedzieć, że cofam wszystko co tylko powiedziałam złego i wcale nawet przez chwilę tak nie myślałam, a wszystko co się wydarzyło nie jest twoją winą.
- No wreszcie, już myślałem, że nigdy mnie nie przeprosisz, jesteś strasznie wredna.
- Co? Co ty mówisz Fred, ja... - Nie skończyła jednak mówić, bo przerwał jej chichot towarzysza.
- Żartowałem, wyluzuj, nie byłem na ciebie zły.
- Och ty! - Rzuciła się na niego z zamiarem zmierzwienia mu włosów, ale chłopak, prawie o pół metra wyższy złapał ją z łatwością za ręce i mocno przytulił, zmuszając by się w niego wtuliła. Ku jego przerażeniu Hermiona oplotła go za szyję i zaczęła cicho łkać. Nie wiedząc co ma zrobić tylko stał i powtarzał jej pocieszające, kojące słowa wprost do jej ucha. Jego oddech był ciepły, ale urywany. Z niego powoli też zaczęły uchodzić emocje i po wcześniejszym zaspaniu nie było już śladu. Delikatnie kołysali się stojąc w miejscu, a gdy wreszcie dziewczyna musiała zaczerpnąć powietrza spojrzała na twarz bliźniaka i z zakłopotaniem pociągnęła nosem.
- Tak się boję. - Szepnęła.
- Nie martw się, chłopaki są dzielni,dadzą sobie radę. My też. Wygramy tę wojnę. Co by się nie działo, mamy siebie. Przy Weasley'ach na pewno nie zginiesz. - Znów zachichotał, a gryfonka wydęła wargi pokazując mu, jak kiepski był ten żart.
- Chyba nigdy nie przyzwyczaję się do tego waszego humoru.
- Nigdy nie mów nigdy. Mam ochotę na gorącą czekoladę, też chcesz? - Dopiero teraz odsunął ją od siebie, co dziewczyna skwitowała cichym westchnięciem ni to rozczarowania ni to ulgi.
- Taak,  z resztą i tak muszę wrócić na dół i dać George'owi się wyspać, zastąpił mnie a przecież nie może w nieskończoność być na nogach.
- Jeśli chcesz, mogę z tobą posiedzieć. - Chłopak otworzył drzwi i - co Hermiona zauważyła z dziwnym uciskiem w żołądku, przepuścił ją w drzwiach. Ron nigdy tego nie robił. Przetarła oczy i spokojnie zeszła po schodach.
W kuchni zastali lekko pochrapującego bliźniaka, który nawet nie usłyszał, że weszli. Fred podniósł go i lekko popychając zaprowadził do pokoju na przeciw.
Gdy wrócił kubki z parującą czekoladą już stały na stole, a Hermiona wyglądała przez okno. Ulica była cicha, spokojna.W ogóle nie odzwierciedlała tego co wydarzyło się przed kilkoma godzinami w Norze. Choć to akurat dobra wiadomość. Tutaj poplecznicy Voldemorta się nie dostali. Może planują teraz kolejny atak? A może świętują ten na gości weselnych? Nikt tego nie wiedział, jednak wszyscy mogli się domyślać. Dzisiejszej nocy Zakon Feniksa bardzo ucierpiał i będzie miał szczęście, jeśli nikt z członków nie zginął i nie został porwany. Dziewczyna wróciła do stołu i zapatrzyła się na zapaloną latarnię, której światło zdawało się migać kilkakrotnie po czym zgasło na sekundę i znów zapaliło się jasnym blaskiem. Gryfonka pokręciła głową,wierząc, że to niewyspany umysł płata jej figle.
- Gdy nastanie wreszcie świt, wyruszę wraz z Ginny do domu, spróbujemy zobaczyć czy cokolwiek z niego zostało. Może ktokolwiek zostawił dla nas wiadomość. Siedzenie tutaj w wiecznej niepewności nic nam nie da.
- Masz rację, ale może zamiast Ginny zabierz mnie? - Spojrzała na niego z nadzieją i uśmiechnęła się zachęcająco.
- Wolałbym jednak, abyś tu została.
- Dlaczego?
- Nie wiem czy wiesz, ale to miejsce jest chronione prawie tak dobrze jak Nora i są małe szanse, że tutaj grozi nam niebezpieczeństwo, więc wolałbym nie ryzykować. Kto wie, czy w Norze ktoś nie będzie się na nas czaił.
- No to tym bardziej powinnam iść! Nie możemy narażać Ginny na niebezpieczeństwo, jest najmłodsza!
- A widzisz, zachowujesz się dokładnie tak samo jak Harry i Ron. Nie chcesz aby Ginny szła ze mną bo jest od ciebie słabsza.
- To nie tak...zależy mi na jej życiu! Ona musi przeżyć!
- No no Hermiono! Jeszcze chwila i pomyślę, że zależy ci na tym, aby pobyć ze mną sam na sam. Hm? - Sugestywnie poruszał brwiami i uśmiechnął się do niej szelmowsko.
- Och zamknij się! Dobrze wiesz,że nie o to mi chodzi. - Odpowiedziała uniesionym głosem i groźną miną, ale nie mógł nie zauważyć jej rumieńca. Nie chciał jednak wprawiać jej w zakłopotanie, więc zmienił szybko temat, przybierając obojętny wyraz twarzy.
- Gdy byliśmy młodsi i Ginny ledwo co zaczęła objawiać magiczne zdolności, wszyscy się o nią obawiali. Były tygodnie, że nie działo się nic, a potem nagle coś wybuchało, tłukło się lub zmieniało swoje miejsce. Wiedzieliśmy, że to poniekąd normalne, ale jednak niepokojące, gdy twoja siostra mająca iść do Hogwartu, nie wyczuwa swojej magii. Tak jakby, mogła jednak być charłakiem..Wiem, że w rodzinie jak nasza to nie możliwe, ale w wakacje przed pierwszym rokiem szkoły mama i tata odchodzili od zmysłów, że jednak może coś być nie tak. Oczywiście poza chwilami, gdy wysadzała w powietrze wszelkie komórki na miotły jakie mieliśmy. Było to na tyle poważne, że zabroniła nam z tego żartować. Wiem, że teraz wszystko już jest ok, a Ginny jest cholernie zdolna i gra w Quidditcha jak prawdziwa Weasley'ówna, ale wyobraź sobie jakie cholernie trudne musiało być dla niej usłyszeć od Malfoya, że jest przebrzydłym charłakiem. Wiem, że nie wiedział o jej problemach, bo mało kto wiedział, ale Ginny strasznie to przeżyła. - Gdy zamilkł zapadła cisza. Hermiona lekko pogładziła go po wyciągniętej dłoni i znów zaczerwieniła się z myślą, że Fred Weasley bardzo łatwo łamie jej bariery obronne. Co najgorsze robi to nieświadomie. Historia, którą jej opowiedział, odniosła chyba odwrotny do zamierzonego skutek. Chciał odwrócić jej uwagę od problemu, a uświadomił tylko to, co zawsze w głębi duszy wiedziała. Już od poznania były z Ginny jak siostry, ale nie potrafiła pojąć, skąd się bierze ta więź i wzajemna sympatia. Teraz już wiedziała. Dziewczyna również obawiała się o swoją magię i miała problem z poczuciem przynależności do magicznego świata. Może i pod innym kątem niż Hermiona, ale z tym samym skutkiem. Odsuwała od siebie dziewczyny i najlepiej dogadywała się z chłopcami bo ci jej nie osądzali. Poczuła nagły przypływ miłości do młodszej koleżanki i obiecała sobie dawać jej większy kredyt zaufania. To ,że była młodsza i mniej doświadczona nie oznacza, że mniej wartościowa.
W ciszy dopili swoje napoje i Hermionie wyrwało się ziewnięcie. Próbowała zamarkować je kaszlem, ale zawsze spostrzegawczy Fred, tylko pokazał jej palcem na schody i uśmiechnął się raźno. Spojrzała mu w oczy i kiwnęła głową.
- Jeśli chcesz, połóż się w moim pokoju, na wersalce z moją młodszą siostrą może nie być ci za wygodnie. Ja sobie tutaj posiedzę i pomedytuje. Odpocznij.
- Dziękuję. Za wszystko. Jeśli poczujesz się zmęczony, nie wahaj się mnie obudzić. Nie obiecuje, że nie wybiję ci oka, ale postaram się tego nie zrobić. - Chłopak tylko jej pomachał i odszedł by wyglądnąć przez okno.

W zaciszu pokoju, dziewczyna skonsternowana uświadomiła sobie dwie rzeczy. Po pierwsze od godziny nie pomyślała o swoich przyjaciołach. Po drugie, ten pokój pachnie zupełnie jak Fred i jest to bardzo ładny zapach.

                                                                              *


     Gdy Harry i Ron wreszcie znaleźli się w domu przy Grimmuald Place ich morale lekko upadły. Miejsce dawno miało za sobą czasy świetności,ale było w naprawdę opłakanym stanie. Na szczęście podczas kilkudniowej podróży ich wymagania drastycznie się obniżyły i ciepłe łóżko oraz cokolwiek do jedzenia i picia, w pełni ich zadowoliło. Gdy w końcu zaspokoili podstawowe potrzeby, postanowili się rozejrzeć. Systematycznie przeszukiwali pokoje, schowki i inne pomieszczenia w poszukiwaniu czegokolwiek co naprowadziłoby ich na jakiś ślad. Nie dość,  że byli zdani na siebie,  nie mieli kontaktu z Hermioną ani nikim z rodziny, to jeszcze utknęli w poszukiwaniach horkruksów. W ich poszukiwaniach było zbyt wiele niewiadomych i znikąd pomocy. Obaj bardzo tęsknili za swoją przyjaciółką i obwiniali się o pewne rzeczy. Rudzielec nie mógł darować sobie,  że doprowadził do kłótni, a teraz nie może już cofnąć czasu. Gdyby tylko mógł, przeprosiłby dziewczynę i jak najszybciej się z nią pogodził. Ona na pewno wymyśliłaby teraz jak ruszyć z martwego punktu w jakim się teraz znaleźli. No i przede wszystkim....tęsknił za nią jak za dziewczyną. Jak za ukochaną. Cenił ją, troszczył się o nią, bo ją kochał.  Myślał już jakiś czas temu, że mu przeszło, ale jednak nie. Za każdym razem gdy próbował o niej nie myśleć i odsunąć ją od siebie, robiła coś, za co kochał ją jeszcze bardziej. Było to uczucie, które choćby chciał - nie przeminie.
     Z kolei Harry raz po raz obwiniał się za to, że nie zdążył dotrzeć do Hermiony na czas i był zmuszony rozdzielić nierozłączne trio. Gdyby tylko lepiej manewrował lub lepiej unieszkodliwiał przeciwników! Było to o tyle dziwne, że przecież nie chciał aby dziewczyna z nimi szła. Miała zostać w Norze i być bezpieczna. A tymczasem była nie wiadomo gdzie i nie wiadomo z kim. Nawet nie wiedzieli czy jeszcze żyje...
Harry po raz kolejny posługiwał się Mapą Huncwotów, gdy do pokoju wparował zdenerwowany Ron. Popatrzyli na siebie, chłopak trzymał w ręku różdżkę i mini-plecak.
- Harry musimy się gdzieś ruszyć, gdziekolwiek. Ja tu oszaleje. Nie ma Hermiony, nie mamy planu, jest beznadziejnie.
- Wiem, wszystko się wali, ale nie możemy się załamywać. Jednak zgadzam się z tobą. Powinniśmy wyruszyć obadać sytuację. Nawet nie wiemy czy twoi rodzice żyją. Spróbujemy dostać się na Pokątną, a potem się zobaczy.
- To nie brzmi jak rewelacyjny plan.
- Masz lepszy?

Następnego dnia spakowali cały dobytek do maleńkiej sakiewki, na wypadek gdyby nie mogli już wrócić. Poruszali się pieszo, mugolskimi środkami transportu, aby nie wzbudzać podejrzeń i nie ściągnąć na siebie śmierciożerców.
Znajdowali się właśnie kilka przecznic od dworca, gdy spostrzegli w zaułku kilka niebieskich i zielonych iskier oraz ciało blondynki a nad nim dwie rosłe postaci w kapturach. Nie zastanawiając się długo Harry posłał w tamtym kierunku dwa zaklęcia oszałamiające, a Ron korzystając z zamieszania, podbiegł do dziewczyny.
Była nią Luna Lovegood. Niestety ogromny siniec pod jej okiem, przecięta warga, poszarpana sukienka i tylko jeden but, świadczyły o tym,że nie udało jej się bezpiecznie uciec z przyjęcia. Gryfoni od razu rozpoznali w napastnikach sługusów Czarnego Pana, dlatego bez wyrzutów sumienia wyczyścili im pamięć i wysłali na przejażdżkę dookoła Londynu. Zabrali bezwładne ciało koleżanki i deportowali się z cichym "pyk."
Stan dziewczyny okazał się na tyle stabilny, że po opatrzeniu powierzchownych ran i podaniu eliksiru wzmacniającego,ocknęła się. Ku uciesze chłopców oznajmiła, że była ostatnią z uciekających osób i widziała, jak zarówno rodzice Rona jak i Hermiona aportują się bezpiecznie. Dziewczynie towarzyszyli Fred, George oraz Ginny, więc przyjaciołom kamień spadł z serca. Ich ukochana była bezpieczna. Blondynka była im niezmiernie wdzięczna, przekonana, że z rąk śmierciożerców trafiłaby do Voldemorta, a tam czekałaby ją pewna śmierć. Opowiedziała im jak chciała uciekać, ale ktoś chwycił ją za ramię i przeniosła ich w okolice domu, gdzie rozgorzała walka z której cudem uciekła. Kilka dni później, gdy wróciła z nadzieją, że odnajdzie ojca, wpadła w pułapkę. Czekali na nią i jak tylko spostrzegli,że znów jest sama, chcieli zabrać ją do Riddle'a. Znów musiała uciekać i zgubiła but za który złapał ją Yaxley podczas teleportacji.
    Podczas tej opowieści Harry i Ron patrzyli na dziewczynę jak urzeczeni, w końcu była pierwszym ich kontaktem z "ich" światem od kilku dni i dostarczyła im tylu informacji, że sami nie uzyskaliby ich w tydzień.Podali jej cokolwiek do jedzenia i picia oraz eliksir Słodkiego Snu, aby mogła w spokoju wypocząć.
Sami zaś usiedli na najwyższym piętrze i wyglądając przez okno na gwiazdy, poczęli analizować wszystko czego się dowiedzieli.Będą musieli jak najszybciej skontaktować się z Hermioną. Wrócić do Nory nie mogli, ale muszą zapewnić Lunie bezpieczeństwo. Nikt z nich nie jest już tylko uczniem. Wszyscy są poszukiwani.I powoli kończą im się kryjówki. Dopóki nikt nie wpadnie na to, aby ich szukać w dawnej kwaterze,mogą spać spokojnie,ale ile to jeszcze potrwa?



                                                                         *

Molly Weasley wraz z mężem Arturem i kilkoma innymi gośćmi weselnymi ukrywała się w Muszelce.
Mieli nadzieję, że któreś z ich dzieci w końcu tu trafi, lub da jakikolwiek znak życia. Długo jednak przyszło im czekać. Po około tygodniu, Molly zadecydowała, że wyruszy do Nory, by obejrzeć zniszczenia jakich dopuścili się atakujący.  To co zobaczyła po przybyciu przeszło jej najśmielsze oczekiwania.

czwartek, 5 listopada 2015

Rozdział 1


Wciąż jesteśmy na przyjęciu weselnym, ale wreszcie wkrada się trochę "akcji"
Zapraszam.




  Kolejny już z rzędu toast zaproponowany przez lekko podchmielonego Rona, który zarzekał się że kocha swojego brata lekko zirytował Hermionę, ale jak zawsze nie dała tego po sobie poznać. Usadziła go na krześle i wepchnęła muffinkę do buzi, aby nie psuł zabawy gościom. Ostatni taki wieczór, zasługiwali na to by choć przez chwilę oderwać swoje myśli od wojny, która niewątpliwie ich czeka. Wszyscy się wystroili, nawet Hagrid ubrał jakiś odświętny strój, a przynajmniej tak twierdził. Miał na sobie futro, którego lata świetności już dawno przeminęły, włosy zaczesał do tyłu, sądząc po zapachu pryskając je najgorszymi wodami kolońskimi dostępnymi w mugolskich drogeriach.
   Przyjęcie weselne Billa oraz Fleur trwało w najlepsze a jego dobremu nastrojowi uległo również troje przyjaciół, którzy siedzieli przy stole wraz z najmłodszą córką Weasley'ów jej dwoma starszymi braćmi oraz Luną Lovegood koleżanką ze szkoły. Bliźniacy właśnie zachwalili kolejny produkt, chcąc wcisnąć go Ronowi za cenę dwukrotnie przewyższającą tę sklepową, ale Hermiona miała zbyt dobry humor by ich skarcić. Popatrzyła tylko z politowaniem, a gdy George złapał z nią kontakt wzrokowy i mrugnął nie wytrzymała i roześmiała się. Ron wciąż nie zorientowany o co chodzi popatrzył na braci, a gdy oni wciąż milczeli, przeniósł spojrzenie na swojego najlepszego przyjaciela, który zrobił bezradną minę i tylko westchnął zapewniając kolegę, że nie potrzeba mu 10 par skarpet, które wywołują wysypkę czy lipnych różdżek. Nie dodał jednak tego, co wszyscy przy stole pomyśleli. Przecież i tak nie wracamy do szkoły. Była to smutna i bardzo przytłaczająca prawda, ale przecież wiedzieli, że to się tak skończy. Zadanie, które powierzył im dyrektor nie było ani łatwe ani przyjemne, ale konieczne. Ich wyprawa ma na celu zniweczenie planu Voldemorta, który opętany wizją czysto-krwistego świata, chce zniszczyć Harrego i przejąć kontrolę nad całym, nie tylko magicznym światem. Z tego właśnie powodu, Harry Ron i Hermiona mają zamiar udać się na wyprawę, aby odnaleźć pozostałe cząstki duszy, którą  Tom rozszczepił. Nie wiedzą gdzie szukać, ani czego się spodziewać, ale mają siebie i wspólnymi siłami, będą próbować odnaleźć horkruksy.

 Zabawa rozkręcała się, goście wirowali na prowizorycznym parkiecie. Państwo Weasley przytuleni, rozmawiali półgłosem. Nieopodal Ginny tańczyła z Panem Młodym, a jego świeżo upieczona żona wyginała się w takt muzyki prowadzona przez George'a, który wyjątkowo się puszył, że jemu pierwszemu udało się porwać Pannę Młodą z rąk Billa. Fred siedział przy stole "młodych" ze smętną miną nawet nie zauważywszy, że Ron i Hermiona kłócą się kilka krzeseł dalej. Kiedy jednak wreszcie ocknął się, usłyszał strzępki rozmowy i postanowił nadstawić uszu po więcej. Jednak nie musiał się wysilać bo głosy tej dwójki przybierały na intensywności z każdym wypowiadanym zdaniem i w końcu nie szeptali a prawie na siebie krzyczeli.
- ....nie zostaje! Czy to wreszcie do ciebie dotrze?
- Hermiono! Ja wiem, że się boisz, ale tu nie chodzi o ciebie. Powinnaś zostać...mama na pewno się tobą zaopiekuje, znajdzie ci zajęcie..w domu mamy dużo książek.
- Ronaldzie, a jak to sobie wyobrażasz? Wyruszycie z Harrym bladym świtem nie mówiąc nikomu nawet do widzenia, nie zabierając żadnych książek, żadnych fiolek, niczego! Czyś ty oszalał? Godziny beze mnie nie przeżyjecie!
- To prawda, ale...jesteś dla mnie zbyt cenna, zbyt ważna, aby cię narażać, nawet za cenę życia.
- Chcesz mi powiedzieć, że wolisz sam zginąć, niż pozwolić mi iść z wami, abym w razie konieczności miała szanse ci to życie uratować?
- Noooo tak. Tak sądzę. - Ron musiał mieć bardzo zadowoloną z siebie minę, bo Hermiona fuknęła na niego obrażona i przesiadła się, kilka krzeseł dalej, na przeciw Freda, który nagle zainteresował się swoimi butami i niedojedzonym kawałkiem ciasta równocześnie. Gdy nawoływana przez Rona Hermiona ignorowała go przez dobrą minutę, chłopak wstał i odszedł do stołu z napojami, nie wątpliwie po kolejną porcję Ognistej.
Tymczasem przy stole nastała krępująca cisza. W końcu Hermiona wypuściła mocno powietrze i spojrzała na bliźniaka, który patrzył gdzieś ponad nią. W jednym momencie muzyka ucichła a Fred poczuł się jakby wpadł mu do głowy numer życia. Postanowił zagrać młodszemu bratu na nosie i szybko przesiadł się na krzesło koło gryfonki. Spojrzała na niego nic nie rozumiejąc, ale jego oczy mówiły jej zaufaj mi. Tak więc, gdy chwycił ją za rękę i pociągnął na parkiet nie opierała się, a nawet udało jej się wykrzesać słaby uśmiech. Chwilę tańczyli patrząc sobie w oczy, gdy ręka Freda wylądowała na biodrze dziewczyny, a ten posłał jej speszony uśmiech, który dla postronnego obserwatora mógł uchodzić za uwodzicielski. Na początku nikt nie zwracał na nich uwagi, ale gdy którąś już piosenkę z kolei nie schodzili z parkietu, w końcu Harry a zaraz potem Ron zauważył, że faktycznie jego starszy brat podryguje z Hermioną już dłuższą chwilę i nawet dobrze im to wychodzi. Gdy chłopcy zaczęli już całkiem jawnie gapić się na tańczącą parę, Fred przeciągnął ręką po lokach dziewczyny i delikatnie nachylił się w jej stronę. Ona uśmiechnęła się nieśmiało i bardziej przysunęła się do partnera. Muzyka zmieniła się na bardziej nastrojową i spokojną, a oni wciąż płynęli po parkiecie, udając, że nie widzą karcących spojrzeń wysyłanych przez kolegów. W duchu gryfoni wyklinali bliźniaka za tak jawne granie im na nerwach, ale dla zachowania twarzy postanowili również ruszyć na parkiet. Ginny towarzyszyła Harremu, a Luna Ronowi. Obie dziewczyny jednak szybko zorientowały się, że chłopcy tak manewrują krokami, by jak najszybciej znaleźć się w pobliżu nietypowej pary. Pierwszy dopadł Freda Harry, usilnie próbując w delikatny sposób zakończyć tę błazenadę, jednak zarówno Hermiona jak i rudzielec udawali, że nie mają pojęcia o co chodzi i wręcz przeciwnie jeszcze bardziej się do siebie przysunęli a ręka brązowowłosej spoczęła na piersi Weasleya powodując tylko dla niej zauważalne zaczerwienienie jego uszu. Tego było dla Rona za dużo, bo zdecydowanym ruchem wyszarpał dłoń Hermiony z uścisku brata i odciągnął ją na bok, nie udając wcale, że było to delikatne. Mimo incydentu, dziewczyny nie opuszczał dobry humor, więc widząc nadąsaną minę przyjaciela, zgarnęła jego dłoń i czule obejmując zaśmiała się, pod nosem mrucząc faceci. Nie dane jej było jednak długo cieszyć się dobrym humorem bo Ron szykował się do kłótni. Spojrzał na nią spode łba a jego oczy ciskały gromy. Gryfonka z lekko skruszoną miną zapytała o co mu chodzi. Odpowiedź jednak lekko ją zaskoczyła.
- Bo nie wolno ci z nim tańczyć. - Dziewczyna pomyślała, że się przesłyszała, ale chłopak niezrażony jej milczeniem kontynuował. - Nie możesz obściskiwać się z wszystkimi Weasley'ami Miona. W zasadzie to wyświadczyłem ci przysługę, bo robiłaś z siebie idiotkę. Wszyscy się na was gapili, a Fred to głupek chciał mi dopiec, na pewno mu się nie podobasz. - Hermiona zastygła w bezruchu i musiała na moment zamknąć oczy i policzyć do dziesięciu aby się uspokoić. W przeciwnym razie na pewno walnęłaby rudzielca w twarz. Jest wojna, ludzie giną i znikają każdego dnia. Każdy dzień może być ich ostatnim, a on nie dość że ją obraża, nie dość, że zabronił jej wyruszyć z nimi tak jakby była słabsza, to jeszcze insynuuje, że taniec z jego bratem miałby znaczyć coś więcej, niż znaczył w rzeczywistości.  Zamiast ją przeprosić, ten traktuje ją jeszcze gorzej. Gdy w końcu otworzyła oczy, Ron stał kawałek dalej, ale patrzył na nią tak samo zimnym wzrokiem. Dziewczyna ruszyła przed siebie, a mijając go, szepnęła tylko, że może się do niej nie odzywać.

Ruszyła schodami do swojego pokoju,by po drodze ściągnąć buty i cisnąć je w kąt. Zamknęła za sobą drzwi, cicho aby nikt nie zorientował się, gdzie jest. Oparła się o drzwi i załkała cicho, dając upust emocjom.
Nie zorientowała się, że za oddzielającą pokoje ścianą George właśnie pociesza Freda, który ma wielkie wyrzuty sumienia z powodu kawału, który przerodził się w aferę. Nie zorientował się, że przeginają, ale skoro Ron się tak wściekł, to znaczy, że miał powód. Brat owszem należy do tego specyficznego wybuchowego typu, ale mimo wszystko musiał zdawać sobie sprawę, że to wszystko to są żarty. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby się nabrać na ich mały taneczny flirt. Chyba że...chyba, że ktoś chciał wywołać kłótnie o nic, a potem z typową sobie zaciętością nie odzywać się i zniknąć...na długo.
Fred zerwał się niczym poparzony i pobiegł na dół, aby jak najprędzej odnaleźć brata, póki ten nie zrobił czegoś głupiego. Gdy go zauważył, stał przy nim Potter. Doskonale. Bez słowa wyjaśnienia popchnął oboje w stronę wyjścia z namiotu i szybko rzucił zaklęcia antypodsłuchowe.
- Czyś ty oszalał? - Spojrzał wyzywająco na Rona, a ten nic nie rozumiejąc odwarknął - O co ci chodzi?
- Dobrze wiesz o co! Specjalnie zrobiłeś scenę, żeby się obraziła i żebyście mogli się po cichu wymknąć! Myślisz,że jak zwiejesz po tym wszystkim to ona ci to wybaczy? Zapomnij! Masz w tej chwili iść i ją przeprosić rozumiesz?
- Fred...ona mnie zabije. Co miałem robić. To twoja wina. Tańczyliście, a mnie przyszło do głowy, że jak ją wkurzę to się nie zorientuje, że zniknęliśmy a potem może nawet mi za to podziękuje? - W tym momencie nawet Harry nie wytrzymał.
- Ron....jesteś idiotą. Nie znasz Hermiony? Gdyby się dowiedziała co knułeś..nie odezwałaby się do ciebie już nigdy i w sumie nie dziwiłbym się. Ona jest nam potrzebna i idzie z nami rozumiesz? A teraz idź i ją przeproś ale już! - Fred i Harry zostali, a Ron ze zwieszoną głową poczłapał schodami w górę. Nie zdążył jednak dotrzeć na samą górę, bo minęła go biegnąca, bosa Hermiona,po twarzy której ściekały łzy. Ron próbował ją zatrzymać i nawet coś mamrotał, ale ona zdawała się go nawet nie zauważać. Pędziła w stronę Weasleya i Pottera, którzy widząc ją stanęli w pół kroku. Gdy jednak gryfonka do nich dotarła i rzuciła się z pięściami na Freda, to trzeźwo myślący Harry złapał ją w talii i usadził na krześle obok. Rudzielec, mimo iż nieźle przestraszony jej napadem postanowił jednak dowiedzieć się o co chodzi, czyżby znów nieświadomie zrobił coś nie tak?
- Hermiono? O co chodzi? Dlaczego rzuciłaś się na mnie jakbym co najmniej porwał cię i więził z dala od domu? - Gdy już to powiedział, to zorientował się,że w życiu nie powinien mówić jej takich rzeczy. Ale było już za późno. Nie cofnie tego. Zrobił krok do tyłu przestraszony, że znów się na niego rzuci, ona jednak już prawie spokojna, wstała i spojrzała prosto na niego.
- Przez ciebie i twoje głupie pomysły Ron się na mnie obraził bo wydumał sobie nie wiadomo co. Zabronił mi wyruszyć z nimi na wyprawę bo jestem kobietą, bo jestem słabsza, a teraz kiedy tak się wygłupiłam tym tańcem, on nie weźmie mnie na poważnie i pewnie znikną gdzieś w środku nocy nawet się ze mną nie żegnając. A to wszystko twoja wina! Zachciało ci się dowcipów! Jakbyś nie mógł choć jeden dzień w życiu być poważny i zachowywać się jak każdy inny czarodziej! Jak dorosły. Nieeee ty musisz być wiecznym śmieszkiem, który swoim zachowaniem uprzykrza innym życie! Jeśli Ron więcej na mnie nie spojrzy, rzucę na ciebie najgorszy urok jaki znam. - Wymierzyła w niego palec wskazujący zbliżając się tak bezszelestnie, że chłopak nawet nie miał szans na ucieczkę. Stał jak oniemiały i patrzył na wkurzoną Hermionę, jakby zobaczył ją pierwszy raz w życiu. Nie podejrzewał jej o tak gwałtowną reakcję, ale przede wszystkim nie podejrzewał, że ona aż tak kocha jego brata. Wiedział, że coś tam ze sobą kręcili i że jego brat ślini się do niej od drugiej klasy, ale nie dawał im najmniejszych szans. Nie przy jej usposobieniu, zamiłowaniu do wiedzy i perfekcjonizmie. Kochał Rona, wiadomo chciał dla niego jak najlepiej, ale gryfonka nie była dla niego i nawet ktoś tak tępy jak on to wiedział, więc myślał, że i do brata to dotarło. Najwidoczniej jednak nie. Fred został wyrwany ze swoich rozmyślań przez widok odchodzącej bez słowa dziewczyny. Zauważył, że była boso, czyli dla niej impreza już się skończyła. Trudno, później ją znajdzie i porządnie przeprosi, a jak będzie trzeba to nawet pobije Rona, byleby jej wybaczył. Ale to później teraz musiał zdecydowanie czegoś się napić. To miał być szczęśliwy wieczór a tu same dramaty. Jakby nie mogli spędzić spokojnie pięciu minut.
   Stojąc przy stole z napojami Fred starał się ochłonąć, a Harry poklepał go pokrzepiająco po ramieniu. Gdyby potrafił przekazałby mu jakieś słowa otuchy, ale kim on był aby się wymądrzać, skoro sam miał podobny plan? Po prostu zabrakło mu odwagi aby go zrealizować. Nie chciał narażać Hermiony na niebezpieczeństwo i jak Fred powiedział, zamknąłby ją gdzieś i nie wypuszczał, ale cieszył się, że nic z tym nie zrobił. Patrząc jaką burzę wywołało kolejno zachowanie Freda, Rona i Hermiony, postanowił zagrać rolę, którą lubił najbardziej, a która wychodziła mu najlepiej. Harry-najlepszy przyjaciel i pocieszyciel wszystkich. Rona znalazł w opłakanym stanie, gdzieś między użalaniem się nad sobą, a nienawiścią do całego świata. Podejrzewał, że z Hermioną nie jest lepiej, a Fred to pewnie właśnie dokonuje samobiczowania. No nic, na razie postawi przyjaciela na nogi, a rano na spokojnie wszyscy w czwórkę porozmawiają. Po męsku objął rudzielca z zamiarem podźwignięcia go, ale ciężko mu szło, więc dał sobie spokój i usiadł obok, przejmując od przyjaciela butelkę ze złotym trunkiem. Opróżniali butelkę za butelką a przerwę robili jedynie na okazjonalny taniec z którąś z obecnych pań. Nawet nie zauważyli jak zrobiło się późno, a towarzystwo delikatnie się przerzedziło. Starsze ciotki i wujowie Rona udawali się na spoczynek, lub żegnali się z gośćmi, aby zaraz teleportować się do swoich odległych domostw. Ron patrzył gdzieś w dal, w ogóle nie kontaktując. Jednak gdy Harry podążył za jego wzrokiem, zrozumiał. Zauważył Hermionę, podchodzącą do bliźniaków i ostro gestykulującą. Postanowił od razu interweniować, aby zapobiec kolejnemu dramatowi tego wieczoru. Wypity alkohol dał o sobie znać i zebranie się z podłogi zajęło mu chwilkę czasu, tak samo jak Ronowi. Jednak w momencie kiedy wreszcie mieli się ruszyć, wydarzyło się kilka rzeczy na raz, a obraz jaki im się ukazał, miał pozostać w ich pamięci już na zawsze. Po środku tańczącego tłumu, z głośnym trzaskiem zmaterializował się patronus jednego z pracowników ministerstwa, raz po raz informując,że wszyscy mają się ewakuować, gdyż zaraz pojawią się śmierciożercy, by pojmać zgromadzonych. Panika jaka wybuchła skutecznie uniemożliwiła Harremu i Ronowi dotarcie do Hermiony, która stała jak sparaliżowana w otoczeniu Fred, George'a i Ginny. W końcu jednak ocknęła się i biegiem ruszyła w stronę przyjaciół, ciągnąc za sobą Ginny. Gdy dzieliła ich niewielka odległość, drogę zastąpiła jej postać w masce, która pojawiła się jakby znikąd. Przerażona dziewczyna ledwo zdołała uchylić się przed pędzącą w jej stronę drętwotą. Obejrzała się czy nikt z weselników nie oberwał i spostrzegła, biegnących za nią bliźniaków, którzy co i rusz miotali zaklęcia obronne w zamaskowane postaci, których z każdą sekundą przybywało. Mimowolnie zauważyła, że ich technika,jak i poziom zaklęć wcale nie odbiega od tego co prezentował Harry czy Ron, a nawet momentami to przewyższa. Kluczyła między ludźmi, co i rusz rozlegał się trzask aportacji i kiedy dziewczyna już myślała, że uda jej się zbliżyć do przyjaciół i razem uciec, spostrzegła, że gryfoni zaciekle pojedynkują się z czarnymi postaciami, nie szczędząc przy tym przekleństw. Ona również rozbroiła kilku złoczyńców, którzy padli na podłogę, jednak wciąż to było za mało. Miejsce pustoszało, należało uciekać. Przeniosła się jak najbliżej chłopaków, ale nie mogła odgonić się od natrętnych sługusów Czarnego Pana, którzy za punkt honoru obrali sobie chyba rozdzielenie ich. W pewnym momencie poczuła, że ktoś odbija się od jej pleców. Obejrzała się na upadającego Freda lub George'a w nerwach nie potrafiła ich rozróżnić, ale szybko podbiegła by osłonić chłopaka od zaklęć miotanych w jego stronę. Mruknął tylko dziękuję i od razu odparł kolejny atak, wypatrując brata.
- Fred gdzie jesteś?! - Spostrzegli go równocześnie, spadającego z balustrady schodów pierwszego piętra. Dziewczyna nawet się nie zastanawiając pobiegła by mu pomóc, a jego brat bliźniak już ją doganiał. Wiedziała, że będzie tego żałować, bo nie powinna się oddalać się od walczących przyjaciół, ale jej gryfońskie serce nie pozwalało zostawić rudzielca w takim stanie. Szybko uniosła jego głowę, by sprawdzić czy jest przytomny, niestety zawiodła się. Musiał mocno oberwać. Spojrzała przerażona na George ale ten już był przy bracie i próbował go ocucić.
- Hermiona, leć do chłopaków, ja się nim zajmę, uciekajcie! - W jego oczach widać było determinacje, ale i wdzięczność.
- Jesteś pewien? - Chłopak nie odpowiedział, tylko głośno zawołał Pottera, by dać mu znać, gdzie się podziali. Gdzieś w tłumie mignęła ruda czupryna jednak drogę zastąpił jakiś postawny śmierciożerca, próbujący siłą zatrzymać chłopców od dotarcia do młodej gryfonki. Ktoś musiał zapuścić ogień, gdyż nagle w namiocie zrobiło się duszno i gęsto od dymu. Pojawiła się Bellatrix Lestrange, największa i najgorsza popleczniczka Voldemorta. Hermionę, Rona i Harrego dzieliła odległość nie większa niż kilka metrów, jednak nadal nie mogli się teleportować. Bella obrała sobie za cel wykończenie Weasleya i choć Harry pomagał mu jak mógł, widać było,że tej wariatce zależy tylko na jednym efekcie tego pojedynku. Gdy już chciała rzucić w stronę chłopaka avadę,wybraniec zrobił jedyną słuszną rzecz, która miała później okazać się katastrofalna w skutkach. Szybkim krokiem podbiegł do przyjaciela i łapiąc go za ramię, teleportował się, nim zdążył choć przez sekundę pomyśleć nad tym co właśnie robi. W ułamku sekundy, bo tyle trwało zanim trzask teleportacji zwiastował ich przeniesienie, Harry spostrzegł szarą i wypraną z emocji twarz swojej najlepszej przyjaciółki, która patrzyła na ich znikające twarze. A sekundę później zniknęli.
Obserwujący to wszystko George złapał gryfonkę za rękę, w ostatniej chwili udało udało mu się również przechwycić uciekającą Ginny i razem z Fredem teleportował wszystkich. I zrobiło się ciemno i głucho.
 
Wylądowali na ziemi i chwilę zajęło każdemu,aby ogarnąć co się właściwie stało. Ginny zerwała się z podłogi i podeszła do bliźniaka, który bezradnie trzymał w ramionach bezwładne ciało brata.
- Hermiona! Chodź tu musimy mu pomóc. - Gdy jednak dziewczyna nie reagowała, najmłodsza z rodzeństwa sama zaczęła rzucać na rudzielca proste zaklęcia leczące. Powoli chłopak odzyskiwał kolory i po chwili, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność, odkaszlnął i otworzył oczy. Został posadzony na kanapie i zaraz podano mu szklankę wody. Siostra zabandażowała mu głowę, gdyż z rozcięcia na czole wciąż sączyła się krew. Wszyscy przebrali się w normalne ciuchy i zasiedli przed kominkiem, by zastanowić się co dalej. Dopiero po dłuższej chwili do Weasleyów dotarło, że nie ma z nimi Hermiony. Ginny rozejrzała się po pomieszczeniu i zobaczyła dziewczynę, siedzącą w kącie i lekko pochlipującą. Od razu znalazła się przy niej i opiekuńczo otoczyła ją ramieniem. O dziwo, gryfonka od razu zaczęła płakać. Gdy jednak wreszcie się uspokoiła, spojrzała na przyjaciółkę zaczerwienionymi oczami i tamta wnet pojęła.
- Nie mieli wyboru, przecież wiesz...gdybym to była ja, czy Fred czy mama, zrobiliby to samo. Nie możesz ich winić!
- Nie mogę? - Brązowowłosa poderwała się do góry i spojrzała na młodszą z wyrzutem. - Zostawili mnie, chociaż obiecali, że tego nie zrobią. Pewnie specjalnie to zrobili bo uważają, że nie nadaje się do ich towarzystwa. Jak oni mogli mi to zrobić! A ja głupia myślałam, że Ron mnie kocha!
- Hermiono do cholery! Usiądź i mnie posłuchaj! Nie mieli wyjścia. Gdyby zwlekali jeszcze sekundy z ucieczką, mój brat najprawdopodobniej już by nie żył. Widziałaś, że ta wariatka posłała mu avadę. Naprawdę uważasz, że zostawiliby cię, gdyby nie było takiej konieczności? - Właśnie ten moment wybrali sobie bliźniacy, by jednak wtrącić się do tej ostrej wymiany zdań, zdawali sobie bowiem sprawę, że dokładnie tak było. Nie chcieli, aby Hermiona znów niepotrzebnie o tym myślała. Zostali zmuszeni do ewakuacji, nie wiadomo co stało się z pozostałymi i czy w ogóle mają jeszcze do czego wracać, ale najważniejsze, że przeżyli i mają siebie. Na tym powinni się teraz skupić. Dlatego właśnie George postanowił zabrać głos, aby zapobiec kolejnemu kryzysowi.
- Dziewczyny, nie kłóćcie się. Jesteśmy w trudnej sytuacji, ale musimy sobie poradzić. Nie możemy się na razie rozdzielać i musimy tu zostać. Rozumiem Hermiono, że jesteś zrozpaczona, ale nie możesz mieć pretensji do Harrego. Zrobił to co musiał i tak jak Ginny powiedziała, nie mógł postąpić inaczej, uratował Rona. Każdy z nas powinien teraz rzucić dodatkowe zabezpieczenia i postarajmy się choć trochę odpocząć. Myślę, że tu jesteśmy bezpieczni. Dla pewności jednak, będziemy pełnić warty. Ja zacznę. Chcesz się przebrać? - Spojrzał na gryfonkę, jednak ona odwróciła wzrok nagle zawstydzona swoim wybuchem. Skinęła tylko głową i wyszła przez najbliższe drzwi. Zaraz jednak wróciła z pytającym wyrazem twarzy. Z lekkim uśmiechem odpowiedział jej George.
- Jesteśmy w naszym mieszkaniu nad sklepem. Można się teleportować, ale tylko przy użyciu teleportacji łącznej z którymś z nas. Takie małe zabezpieczenie na wypadek, gdyby ktoś niepożądany chciał wpaść na herbatkę.
- To mówisz, że gdzie jest łazienka?
                                                                 *

- Ron! Ron! Obudź się! Błagam, ocknij się! Nie zmuszaj mnie do tego! - Rozgorączkowany Potter w kółko powtarzał to samo, ale jego towarzysz, jak na złość nie chciał otworzyć oczu. W końcu wybraniec ciężko osunął się na ziemię i gdy już zabezpieczył ciało zaklęciem osuszającym, zapadł w delikatny, przerywany sen. Co chwilę wydawało mu się, że rudzielec się budzi, ale były to tylko pobożne życzenia. O świcie jednak coś się zmieniło, jego oddech stał się urywany. Harry szybko spojrzał na niego i z radości o mało nie zaczął krzyczeć. Szybko jednak się zreflektował.
- Słuchaj stary....nie wstawaj nawet, bo to co usłyszysz i tak zwali cię z nóg. - Chwilę trwało nim do chłopaka dotarło, że to faktycznie do niego, a gdy się odezwał jego głos był słaby, tak jakby nie pił i nie odzywał się przez wiele dni.
- Dawaj.
- Nie ma z nami Hermiony, teleportowała się z bliźniakami. A przynajmniej mam taką nadzieję.
- Zginiemy.
- Tak.


Obserwatorzy