HISTORIA MIŁOŚCI FREDA I HERMIONY

środa, 24 sierpnia 2016

Rozdział 4


Witam po ogromnej przerwie. Akcja właściwa dotycząca Harrego i Rona jest skracana do granic możliwości, gdyż znamy już tę historię i powielać nie chciałabym. Będę rozbudowywać wątki Hermiony i "drugiego obozu" natomiast akcja z książki będzie tylko delikatnie nakreślona, do momentu przełamania kanonicznej części.



- Chłopaki! To miejsce jest niesamowite!
Minęła kolejna doba. Luna odzyskiwała siły i wracała do normalności. Coraz częściej wstawała z łóżka i nie uskarżała się już na częste bóle głowy. Co prawda jej pogodne i jasne oczy pozostawały pełne bólu i niepokoju, ale wracała do siebie.
Postanowili, że kiedy tylko wszyscy będą gotowi,wyruszą w dalszą drogę. Nie chcieli zabierać Luny ze sobą z prostej przyczyny. Bali się o nią tak samo jak o Hermionę, jednak zostawienie jej samej również nie wchodziło w grę. Żaden z nich nie wybaczyłby sobie, gdyby coś jej się stało.

Harry właśnie szykował się do obchodu po okolicy, gdy coś usłyszał. Skradając się przemierzył dwa podłużne korytarze i zamarł. Szmata podłogowa unosiła się i wydawała dźwięki. Mimo iż przywykł już do dziwnych sytuacji, pomyślał, że to niedorzeczne. Szmata zaraz jednak okazała się być Stworkiem, skrzatem domowym rodziny Blacków. Stworek mamrotał coś pod nosem i udawał iż nie zauważa Harrego. Ten jednak  nie bojąc się już szmaty-widmo podszedł i przyparł skrzata do muru.
Miał nadzieje, że choć część z rodzinnych tajemnic i małych przekrętów wyjdzie na jaw. Nie spodziewał się jednak, że to co uda mu się wydusić od skrzata aż tak przybliży ich do zdobycia horkruksa.

                                                                            ................



- A więc jaki masz plan? Chcesz tak po prostu wejść do ministerstwa i...zabrać Umbridge medalion? Z całym szacunkiem   Harry, ale to nie ma szans się udać.
- Oszalałeś? Oczywiście, że nie tak o. Wejdziemy jako pracownicy ministerstwa. Weźmiemy włosy jakiś czarodziejów. Mamy jeszcze resztkę wielosokowego. Powinno się udać.
- Taaak ekstra plan nie ma co.
- Luna wchodzisz w to?

Z każdym kolejnym dniem chłopcom coraz bardziej doskwierał brak Hermiony. Ich plan pozostawiał tak wiele do życzenia, że właściwie nie liczyli na to, że uda im się wyjść cało z tej eskapady.
Harry nie przyznawał się Ronowi, ale powoli  miał już dość tej udręki. Nic im nie wychodziło. Nie mieli pojęcia co dzieje się z ich bliskimi no i obwiniał się o brak Hermiony. To ostatnie najbardziej dawało mu się we znaki. Nie tak wyobrażał sobie minione tygodnie. Ciągły strach. Kilka godzin snu i pobudki w zimnym wnętrzu kwatery. Ron trzymał się niewiele lepiej, ale przynajmniej jakkolwiek umilał sobie czas rozmowami z Luną. W jakiś dziwny sposób ta dwójka przypadła sobie do gustu.

W dzień wyprawy do Ministerstwa ich nastroje były napięte niczym struny i choć wiecznie rozmarzona Luna raczej ich denerwowała, w tej konkretnej sytuacji byli jej wdzięczni za podtrzymywanie morale grupy.
Przedostanie się do budynku okazało się na tyle łatwe, że odetchnęli z ulgą znajdując się w środku, wśród nic nie znaczących pracowników.
Gdy jednak okazało się iż tylko Luna będzie mogła bezpośrednio namierzyć Umbridge, sprawa się skomplikowała. Chłopcy nie chcieli jej bardzo narażać, ale nie mieli wyjścia.
Akcja  w Ministerstwie, którą potocznie można by określić "planem który nie miał prawa się udać" zakończyła się zwycięstwem. Troje przyjaciół zdobyło medalion i uciekło z rąk Ministerstwa w ostatniej chwili, niestety jednak zostali zdemaskowani. Jedyne co im pozostawało, to dalsze ukrywanie się i ciągła czujność. Odebranie medalionu posłance Ministerstwa znaczyło dla nich o wiele więcej niż mogłoby się wydawać. Harry poczuł wreszcie, że opuszcza go niemoc i stagnacja. Ron, choć sceptycznie podchodził do całego planu, przyznał iż akcja niesamowicie mu się podobała. Może i był leniem, ale jak już się na coś nakręcił...
Luna z kolei nigdy wcześniej nie odczuwała większej dumy niż w tamtych chwilach. Stanowiła część grupy, która swoją odwagą i brawurą dawała nadzieję na wygranie tej wojny. Blondynka niczego bardziej nie pragnęła, jak pokoju w świecie czarodziejów. Według niej ta cała wojna, jakkolwiek by jej nie tłumaczyć i nie usprawiedliwiać, była totalnie bez sensu. Wiedziała, że jest sporo osób, które się z nią zgadzały


                                                                                ............



Rodzina Weasley'ów w nieco uszczuplonym składzie siedziała na werandzie i podziwiała rozgwieżdżone niebo. Kiedyś każdemu z nich wydawało się, że wieczorów takich jak ten będą jeszcze setki, jeśli nie tysiące. Tymczasem rzeczywistość wyglądała tak, że nie wiedzieli nawet gdzie są Ron, Harry, Luna i wielu innych gości weselnych. Pozostawało im jedynie mieć nadzieję i cieszyć się tym, że mają to szczęście, że mają siebie.
 Hermiona siedziała na huśtawce i leniwie przebierała nogami. W pewnym momencie zorientowała się, że wiatr się wzmógł. Obejrzała się za siebie z lekkim niepokojem. Ujrzała Freda i George'a, którzy delikatnie popychali drewniane oparcie jakby nie chcieli by się o tym zorientowała. Oczywiście mieli miny niewiniątek, a w ich oczach czaiły się figlarne ogniki. Wznosiła się wyżej i wyżej, aż w końcu zaczęła piszczeć z uciechy. Chłopaki tylko na to czekali, unieśli huśtawkę najwyżej jak się dało i przytrzymali ją tak by napędzić dziewczynie stracha. Gryfonka udawała, że wcale jej to nie obchodzi, ale poczuła gorąco na całej twarzy i dłoniach. Mocno się trzymała i wiedziała, że nie pozwoliliby jej spaść, ale nie miała różdżki w ręku aby w razie czego sobie pomóc.
George stanął przed nią i uśmiechnął się szelmowsko.
- Powiedz Granger, co mamy z tobą zrobić?
- Puścić mnie?
- Nie, gdzie w tym zabawa?
- To może opuścić mnie delikatnie abym mogła zejść? Już wystarczy mi huśtania.
- Jak myślisz Freddie? Co powinniśmy zrobić? - Rudzielec opuścił huśtawkę delikatnie w dół. Po chwili poczuła jego gorący oddech na policzku i mocne ręce przytrzymujące jej barki. Przeszedł ją dreszcz i poczuła jeszcze większe gorąco, sama nie wiedziała dlaczego. Nie odważyła się na niego spojrzeć, ale kiedy poczuła jego ciepłe dłonie jakby masujące jej barki, nie mogła się powstrzymać i przekręciła głowę. Była bardzo zaskoczona, gdy spojrzała wprost w jego oczy, a następnie na usta, które znajdowały się niebezpiecznie blisko jej własnych. Ciepły oddech owionął jej twarz. Fred spojrzał na jej wargi i bardzo szybko powrócił do oczu.
Usłyszała tylko coś na kształt westchnienia, w następnej sekundzie poczuła mocne szarpnięcie gdy Weasley odepchnął ją z całej siły i poszybowała w górę. Z zażenowaniem spostrzegła, że bracia przybijają sobie piątkę i ze śmiechem wracają do reszty rodziny nawet się na nią nie obejrzawszy. A jednak, gdy w końcu huśtawka prawie się zatrzymała gryfonka przyłapała rudzielca na obserwowaniu jej kątem oka.
- Pewnie chce się przekonać czy udało mu się znów wprawić mnie w zakłopotanie.
Udawała więc, że moment na huśtawce nie zrobił na niej żadnego wrażenia.
Powietrze ochładzało się z każdą chwilą i w końcu wszyscy wrócili do środka. Ponieważ jednak wciąż nikt nie czuł się bezpiecznie, postanowili, że wszyscy przeniosą się do kwatery bliźniaków, a gdy wreszcie uda im się zapanować nad rozgardiaszem, wtedy zadecydują o powrocie.
Nadzieja wreszcie wkradła się w ich serca. Molly oraz Artur byli jak zapowiedź dobrych czasów. Skoro oni się odnaleźli, znajdą się również Harry i Ron.

Fred i George siedzieli wpatrzeni w ogień i rozmyślali nad kolejnymi posunięciami. Żadnemu z nich nie chciało się grać w szachy, ale w tym nerwowym oczekiwaniu była to jedyna rozrywka. Dni mijały a nic szczególnego nie działo się. Jedynie dochodziły do nich fałszywe pogłoski jakoby ktoś widział Pottera i Weasley'a tu i ówdzie. Mieszkańcy Nory woleli nie wierzyć w te plotki, gdyż sprawdzenie każdego z tych miejsc mogło okazać się śmiertelną pułapką. Spędzali więc czas na nic nie robieniu w gruncie rzeczy. Choć Molly usilnie próbowała ich rozweselić udawanym narzekaniem na opłakany stan ich mieszkania, wiedzieli, że ona boi się tak samo jak wszyscy.
Dziewczęta zdawały się radzić sobie odrobinę lepiej. Hermiona często przesiadywała w kuchni, robiła na drutach i ogólnie zajmowała się domem. Nie ciężko było zauważyć, że po niedługim czasie zaczęła również tutaj czuć się jak w domu. Kilkakrotnie zapędziła się w porządkach i George albo Fred musieli upominać ją, że skoro jakaś rzecz jest tam gdzie jest, to pewnie tam ma być. Oczywiście nikt się na nią nie gniewał, ale przez swoje zachowanie doczekała się docinków i drobnych psikusów ze strony bliźniaków. Wydawałoby się, że życie wraca do normy, tyle że to tylko złudzenie. Chłopcy wciąż pozostawali zaginionymi, a wręcz poszukiwanymi. Hermiona wypłakiwała sobie oczy martwiąc się o swoich przyjaciół. Zastanawiała się, co jeśli już nigdy więcej ich nie zobaczy? Voldemort rósł w siłę a jego poplecznicy powoli opanowywali świat. Decydujące starcie w końcu nadejdzie, ale jaki będzie jego finał..o tym wolała nie myśleć.
Po raz kolejny przedzierała się przez zakurzony składzik z "niewypałami" czyli projektami, które bliźniacy albo odrzucili, albo nie mieli pomysłu bądź środków aby je sfinalizować. Grzebała tam już kilkakrotnie i dowiedziała się wiele o ich zdolnościach i preferencjach. George miał w zwyczaju porzucać pomysły jeśli tylko uważał iż nie przyniosą spektakularnych zysków. Znalazła wiele ciekawie, ale i dziwnie wyglądających szkiców, składanych modeli i śmieci. Jeśli coś wiązało się z postrzeganiem bądź wyczuwaniem, na pewno był to pomysł George'a. Nie chciała się do tego przyznać, ale większość tych niewypałów była w swojej prostocie tak genialna, że aż brała ją zazdrość. Freda pomysły z kolei potrafiła rozróżnić po tym, że były to w większości wynalazki odwołujące się do uczuć, emocji, ludzkich bolączek. No i wszystko było  w praktycznie nienaruszonym stanie. Odrzucał pomysły tylko jeśli nie mógł ich do końca zrealizować, ale pozostawiał sobie furtkę na przyszłość w razie gdyby jednak coś wykombinował. Dziewczyna potrafiła godzinami podziwiać ich kreatywność, ale również z miłym zaskoczeniem odkryła, że niektóre rzeczy potrafiłaby uratować, gdyby tylko wiedziała, że chłopcy nad czymś takim pracują.
Z satysfakcją pomyślała o godzinach jakie musiało im zająć rozpracowywanie formuł magicznych i zaklęć a przecież ona była w tym niezrównana.
Przemierzała ostatnie zakamarki składziku myszkując pośród sterty rzeczy, gdy natknęła się na złamaną niby harmonijkę. Niby bo wyglądała bardziej na  wielki wachlarz, który ktoś ponacinał na skrzydełkach. Zdobienia przedstawiały białe łabędzie i kruki splecione w dziwnym tańcu. Choć zepsuty, od razu spodobał jej się ten wachlarz i zapragnęła go zachować jako pamiątkę pobytu u bliźniaków. Zaczęła się wycofywać i kluczyć do wyjścia i potknęła się a przedmiot prawie wyleciał jej z rąk. Złapała go i przytuliła do piersi jak skarb. Wtem odskoczyła przerażona, nie do końca rozumiejąc skąd wydobywają się dźwięki, które tak ją przestraszyły. Gdy ochłonęła i  zrozumiała, że nic jej nie grozi zaczęła wsłuchiwać się w kojące tony jakie wydawała z siebie jej nowa harmonijka. Albo wachlarz. Harfa, połączona z zawodzeniem jakiegoś zwierzęcia, ale nie smutnym, raczej melancholijnym. Zmiana była delikatna, ale dała się wyczuć. Teraz prym wiodły skrzypce i fortepian. Gryfonka stała jak urzeczona, nie zdolna się ruszyć. Gdy muzyka dobiegła końca, poczuła wielkie rozczarowanie. Próbowała jeszcze raz sprawić aby muzyka grała jednak jej się to nie udało. Nawet proste rozbrajające zaklęcia nic nie zdziałały. Widocznie taki był mankament tego dowcipu. Nie zawsze działał. Ale po co ktoś miałby tworzyć grający wachlarz i gdzie tu dowcip? Przecież to bardzo romantyczny i piękny przedmiot. Jego muzyka była porywająca i wręcz wyciskająca łzy z oczu. Brązowowłosa ponownie ruszyła do wyjścia, obiecując sobie, że zapyta o to któregoś z Weasley'ów jak tylko ich spotka. Musiała przełożyć znalezisko do drugiej ręki, gdyż klamka nie chciała ustąpić. Wtedy właśnie zgasło światło i Hermiona aż podskoczyła zaskoczona.
Próbowała wymacać włącznik na ścianie, ale jak na złość natrafiała tylko na miotły i inne dziwne przedmioty. Zaczynała się już naprawdę bać.

- George! Fred? Jest tam kto? - Krzyczała, ze złością odnotowując panikę w swoim głosie. Niestety nikt jej nie odpowiedział. Zaczęła walić pięściami w drzwi w nadziei, że przecież w końcu ktoś ją usłyszy. Szarpała za klamkę, ale ta jakby się zacięła. Schwyciła swoją nową zdobycz tuląc ją do siebie jak najcenniejszy skarb i oddychała głęboko próbując się uspokoić. Wtem stało się coś dziwnego. Łabędź zdobiący przedmiot zamigotał na niebiesko i znów rozległy się kojące dźwięki. Gryfonka odetchnęła z ulgą i spojrzała na harmonijkę. Głos jaki się z niej wydobył nie był jej znajomy, ale brew sobie poczuła, że się spina.
Koncentrując się z całych sił wsłuchiwała się w cichy deklamujący coś głos.

"Bezowocne próby tarmoszą moje serce! Tylko ciebie...ciebie chcę więcej!"
"Los wciąż nas rozdziela! Co mam zrobić, byś nie widziała we mnie przyjaciela?"
"Jakie kroki uczynić! Daj radę mi, bo ja sam rady sobie nie daję."

Dziewczyna zachichotała, gdy zdała sobie sprawę, że oto trzyma przed sobą jeden z Walentynkowych niewypałów. Ciekawe tylko, który z nich go stworzył. Fred czy George? Stawiała na Freda i choć musiała przyznać, że te rymy były naprawdę kiepskie i kiczowate, poczułaby się miło, gdyby choć w taki sposób ktoś próbował zwrócić na siebie jej uwagę. Na chwilę pogrążyła się w przyjemnych myślach o romantycznych chwilach z Ronem i zapomniała o ciemności. Dopiero kroki na korytarzu ją otrzeźwiły. Zerwała się z miejsca i niechcący upuściła znów swoją zdobycz, która akurat teraz jak na złość znów urządziła koncert. Nie zważając jednak na to, Hermiona waliła pięściami w drzwi a dopiero, gdy Fred podbiegł i zaczął mocować się z klamką od zewnątrz, dziewczyna gorączkowo próbowała uciszyć muzykę. Dziwnie by się czuła, gdyby chłopak przyłapał ją na wsłuchiwaniu się w te tony. Było w tym coś intymnego i chciała to zachować dla siebie. Znając życie wyśmiałby ją i nie przyznał się do stworzenia czegoś co tak bardzo chwyciło ją za serce. W końcu jednak muzyka ucichła, zrobiło się dziwnie i nawet w ciemności zdawała sobie sprawę iż jej policzki płoną a ręce drżą.
Fred zmuszony był wysadzić zamek w drzwiach w powietrze bo niestety nie dało się uruchomić mechanizmu otwierającego.

- Granger wisisz mi zamek.. - Nie dokończył jednak bo dziewczyna wpadła mu w objęcia i wtuliła się niczym zranione pisklę. Pogładził ją po ramieniu i odsunął na długość ramion by przyjrzeć się jej twarzy. Wyrażała ona jedynie radość i to radość , że go widzi. Uśmiechnął się od ucha do ucha i ją puścił. Gryfonka momentalnie poczerwieniała i zaczęła wycofywać się w głąb korytarza nawet na niego nie patrząc.
Rudzielcowi zrobiło się przykro. Mieszkali pod jednym dachem już od jakiegoś czasu, a ona wciąż albo go unikała, albo zachowywała się na tyle sztywno, że o żadnej zażyłości nie mogło być mowy. Teraz też zwiewała aż się kurzyło. Trudno, pozwoli jej na to. W końcu nie do niego należy oswajanie jej i przyjmowanie ciosów. Od tego miała Rona. Tylko że wydawało mu się, że wczoraj przeżyli jeden z tych " momentów" o jakich czytał w książkach. Moment, kiedy pożądanie miesza się z ulotnością chwili. Choć w sumie, jak można mówić  o jakichkolwiek większych uczuciach, kiedy on nawet nie był pewien jej zwykłej sympatii?
Weasley był tak pogrążony w swoich myślach, że nawet nie zauważył napięcia na twarzy Hermiony, która przecież wcale nie chciała zostawiać go na środku pokoju, musiała jednak jak najszybciej ukryć znalezisko, nim wszystko się wyda i rozlegnie się muzyka. Wiedziała , że swoją ucieczką zrani bliźniaka, ale nie miała wyboru.
Kiedyś mu to wyjaśni, a na przeprosiny i podziękowanie upiecze mu kilka babeczek. W myślach pogratulowała sobie pomysłowości, ale zaraz zatrzymała się  skonsternowana. Przed nią stał George i patrzył wyczekująco.Jakby znał wszystkie jej tajemnice.Dlatego obcowanie z bliźniakami było takie ciężkie. Potrafili samym sposobem bycia zachwiać jej światopoglądem i wystudiowanymi pozami. Przy nich musiała się pilnować, aby zanadto się nie otworzyć i nie pokazać. Przy nich pozory były bardzo wyraźne, choćby nie wiem  jak próbowała je ukryć.
Zdenerwowana oszacowała, że aby wyminąć George'a i dostać się do "swojego pokoju" potrzebuje jakiś 15 sekund. W ciągu tego czasu musi utrzymać harmonijkę na gumce przy pasie. Nie miała jednak czasu zastanowić się, czy jej się to uda, bo słyszała już, że wraca Fred. Kiedy znajdzie się pomiędzy nimi, będzie ugotowana. Udając pewność siebie pomachała do bliźniaka i wymamrotała, że jak zaraz nie skorzysta z toalety to chyba padnie, po czym chyłkiem czmychnęła obok niego i pognała po schodach, modląc się, aby wachlarz nie wypadł nagle na ziemie i nie zaczął śpiewać.

Gdy wreszcie znalazła się w bezpiecznym zaciszu pokoju odetchnęła i wepchnęła przedmiot do swojej bezdennej sakiewki. Opadła bez sił na łóżko i zamknęła oczy. Siłą rzeczy w jej umyśle rozległy się znajomy ton, a zaraz potem rymowanka. Uśmiechnęła się wymownie pod nosem i pokręciła z niedowierzaniem głową.
Musi się dowiedzieć czy to Fred czy George jest autorem tego przedmiotu! 


środa, 10 lutego 2016

Rozdział 3






     Minęły cztery dni od feralnego wieczoru, od ataku na Norę. Położenie rodziny Weasley'ów nadal nie było znane. Harry oraz Ron również byli zaginieni. Bliźniacy, Hermiona i Ginny postanowili w końcu udać się do domu i sprawdzić jak tam mają się sprawy. Nie byli pewni co mogą tam zastać, więc po dłuższej kłótni zadecydowali, że Ginny i George zostaną w sklepie.

   Hermiona siedziała w pokoju, który Fred wspaniałomyślnie jej odstąpił i zastanawiała się jakie rzeczy mogą jej się przydać.Przygotowała już trochę prowiantu, kilka kompletów ubrań, książki, mugolskie pieniądze i najpotrzebniejsze eliksiry w nietłukących się fiolkach.Właśnie miała potraktować to wszystko zaklęciem zmniejszającym, gdy ktoś zapukał do drzwi. Na progu ujrzała Ginny. Przepuściła ją w drzwiach i usiadły koło siebie na łóżku.Ruda od razu chwyciła ją za ręce i spojrzała w oczy. Równocześnie rzuciły się sobie w ramiona. Nie musiały nic mówić. Już od dawna były jak siostry.
- Uważaj na siebie - szepnęła Wesley.
- Z Fredem będę bezpieczna, przecież wiesz - Hermiona uspokajająco pokiwała głową, ale w kąciku jej oka czaił się niepokój, który bardzo starała się zamaskować.
- Wiem, ale i tak będę się martwić. Mam nadzieję, że mamie i tacie nic nie jest.
- Nim się obejrzysz, wrócimy cali i zdrowi - dziewczyna niepostrzeżenie wstała i wykonała kilka ruchów różdżką, a stos rzeczy, które piętrzyły się na łóżku nagle stał się kilkakrotnie mniejszy. Ruda popatrzyła na nią z uznaniem, a strach, który widoczny był na jej twarzy chwilowo zniknął. Zaraz jednak jej oczy rozszerzyły się w zdziwieniu, gdy zobaczyła jak przyjaciółka kolejno wkłada wszystkie przedmioty do maleńkiej sakiewki, która pomieściłaby ledwo kilka galeonów. Granger jednak zignorowała jej spojrzenie.
- Sądzę, że Fred też powinien dołożyć tu swoje rzeczy, możesz po niego pójść?

                                                                         *

Aby  nie rzucać na siebie zbyt wielu ciekawskich spojrzeń Fred i Hermiona postanowili teleportować się nie dalej jak kilometr od Pokątnej. Pewnie by im się to udało,gdyby nie fakt, że jak tylko Dowcipy Weasley'ów zniknęły za rogiem, para zorientowała się, że jest śledzona. Zaklęcia rozpraszające nic nie pomogły, dwóch tęższych, rosłych mężczyzn, dosłownie się do nich przykleiło. Kluczenie między malutkimi ciemnymi uliczkami nie było najlepszym pomysłem,ale niestety jedynym. Na zmianę wyglądu było już za późno, z resztą zbyt blisko byli. Kilkakrotnie musieli dosłownie biegać w kółko, byleby tylko kupić sobie kilka cennych sekund na zmylenie przeciwników. Niestety dzieliło ich kilka metrów za dużo by dostrzec ich twarze i dopasować do konkretnych sługusów Voldemorta, mieli zresztą i tak ważniejsze rzeczy na głowie. W końcu jednak uwolnili się od ogona i teleportowali z cichym pyknięciem. Hermiona od razu spojrzała na bliźniaka wyraźnie zaniepokojona. Ten jednak zanim cokolwiek powiedział, chwycił ją mocno za rękę i ruszył w dół zbocza. W oddali majaczyły ruiny tego, co kiedyś zwykł nazywać domem. Dziewczyna ledwo za nim nadążała, ale po kilku minutach szybkiego marszu zaczął zwalniać. Cały czas trzymali się za ręce i wiadomo było, że jest to bardziej środek ostrożności niż wyraz jakiegoś przywiązania. Gryfonka zatrzymała się raptownie i spojrzała w tym samym kierunku w którym pusty wzrok miał utkwiony rudzielec. Krajobraz po bitwie. To jedyne co przyszło jej na myśl. Śmierciożercy po ataku na gości weselnych musieli podpalić to miejsce, a przynajmniej pola i krzaki dokoła. Czarna ziemia, zgliszcza, pełno kurzu i pyłu.Budynek wydawał się być w dobrym stanie,gdyby nie to, że w żadnym z okien nie ostały się szyby. Namiot weselny był w strzępach, płachta leżała bez ładu rzucona i osmolona. Część stołów była poprzewracana, część spalona i porozrzucana po całym terenie.Bez słowa ruszyli, by pokonać ostatnie kilkanaście metrów dzielących ich od celu.Im bliżej byli, tym bardziej przeczuwali, że w środku czeka ich niemiła niespodzianka. Fred podszedł i podniósł leżący na ziemi kieliszek do wina. O dziwo przedmiot nie ucierpiał.Pokazał go dziewczynie a ona spojrzała na jego twarz. Zaraz jednak odwróciła się w stronę domu, gdyż w oczach towarzysza spostrzegła łzy. Jej też chciało się płakać. To miejsce było też jej domem. Zostało zniszczone, zbezczeszczone a oni teraz muszą na to patrzeć. Poczuła niemoc, jaka jeszcze nigdy jej nie ogarnęła. Jeśli Molly, Artur i  reszta rodziny tu wrócą, załamią się. Ich wspaniały, tętniący życiem dom, został obrócony niemal w proch. Odbudowanie go, nawet bardzo zaawansowaną magią i siłą niejednego czarodzieja, zajmie wiele czasu.
Chłopak z kolei pomyślał, że skoro podwórko jest w takim stanie, to wnętrze domu musi być jednym wielkim pobojowiskiem. Niepewnie ruszył na przód, a mała dłoń zaraz zacisnęła się na jego ramieniu.
Przestąpili próg, rozświetlili  hol różdżkami i o mało nie potknęli się o coś co kiedyś zapewne było fotelem Pana Weasley'a. Przechodząc przez labirynt najróżniejszych przedmiotów leżących bezładnie na ziemi i uważając by niczego nie podeptać dotarli do kuchni. Była ona sercem tego domu i na szczęście wydawało się, że nim pozostanie. Widocznie walka tutaj nie dotarła. Ściany wciąż były ozdobione najróżniejszymi fotografiami rodzinnymi, w zlewie jak zawsze piętrzyły się naczynia, a stół nakryty był dla dwóch osób. Jakby w pół kroku oboje się zatrzymali.
- Fred? Jak mylisz czyje to? - Dziewczyna wskazała na dzbanek z herbatą i dwa kubki.Ten jednak pokręcił głową i rozejrzał się dokoła jakby spodziewał się, że zaraz ktoś wyjdzie z szafki na miotły albo, że któryś z jego braci otworzy drzwi wychodzące na ogród i uśmiechnie się do niego smutno. Nic takiego jednak się nie stało.Bliźniak wyszedł do ogrodu, zaraz jednak zawrócił. Wyciągnął rękę do Hermiony i przeniósł ich z powrotem do centrum magicznego świata. Pokątna wydawała się być taka sama. Ich serca przedtem napełnione nadzieją, teraz zdruzgotane. Przechodnie mijali ich nieświadomi tragedii, nawet na nich nie patrząc. Wtuleni w siebie nie zwracali na nikogo uwagi, co było dość lekkomyślne, stanowili łatwy cel. Zaraz jednak Fred oprzytomniał, rozejrzał się, jednak naprawdę nikt na nich nie patrzył. Dla świata byli tylko parą, która okazuje sobie czułość na środku ulicy. Zabawne, pomyślał. Właśnie mój świat się rozsypał, a dla świata wyglądam jak szczęśliwiec. W ciszy pokonali drogę do mieszkania.
Oczywiście jak tylko stanęli twarzą w twarz z Georgiem i Ginny zostali zasypani pytaniami, ale chyba po ich niewyraźnych minach pozostała dwójka zrozumiała, że to nie będzie łatwa i przyjemna opowieść.
Usiedli przy kuchennym stole z kubkami kakao w rękach. Hermiona rozpoczęła, ale Fred zaraz jej przerwał dodając, że byli śledzeni. Oczywiście wybuchła wrzawa. Zanim odpowiedzieli na pytania i zrelacjonowali całą wycieczkę ich nastroje stały się naprawdę parszywe. Udzieliło się to pozostałej dwójce. W końcu jednak Fred znów zaskoczył Hermionę.
- Wrócimy tam. - Trzy zaskoczone twarze zwróciły się w jego stronę.
- Po co chcesz tam wracać? - zapytała dziewczyna.
- Skoro i tak na razie nie otwieramy sklepu, a tutaj dosłownie świerzbią mnie ręce, wróćmy tam. Możemy wyruszyć jutro, po jutrze. Posprzątać, ogarnąć, doprowadzić to miejsce do używalności.  Przecież to nasz dom,  nie możemy tego tak zostawić. - Spojrzał po twarzach reszty i spostrzegł niemałe ożywienie. Tylko Hermiona była przygaszona.
- Nie możemy tam wrócić, to niebezpieczne. - George przewrócił oczami.
- Przecież będziemy tam my, byłaś z Fredem, nic się nie stało, a teraz będziesz miała podwójną ochronę.
- Taaa i podwójny powód do martwienia się. - Dziewczyna odeszła od stołu i stanęła koło okna nagle wyjątkowo samotna.
Właśnie dlatego zawsze miała problem ze zrozumieniem bliźniaków i ich stylu życia. Oni gdzieś mieli zasady. Wpakowanie się w kłopoty nie było problemem, jeśli przy okazji można było przeżyć przygodę. Podczas podróży do Nory i z powrotem bała się, a oni mimo wszystko chcą to powtórzyć. Ona nie jest tak odważna. To, że raz im się udało nie znaczy, że drugi raz też się uda. Musiała martwić się o siebie i o Freda, a teraz dodatkowo jeszcze o przyjaciółkę i drugiego bliźniaka. Mogła powiedzieć wszystko o przyjaźni z Ronem i Harrym, ale oni nie byli aż tak lekkomyślni i przeważnie się jej słuchali. Poczuła, że ktoś za nią staje i kładzie jej ręce na ramionach. Fred. Jeszcze nie zdążyła przyzwyczaić się do tej nowej bliskości. W podróży starała się nie zwracać uwagi na to, że cały czas albo ją obejmował, albo trzymał za rękę. Były to zwykłe środki ostrożności. Ale tutaj? Poczuła się nieswojo, ale tylko przez chwilę. Jego dotyk był miły i dodawał otuchy. Prawie tak, jakby obejmował ją Harry. Przyjaciel. Nie była pewna czy może myśleć o Fredzie jak o przyjacielu. Jak o starszym bracie? Zapewne tak, ale na przyjaźń było chyba jeszcze za wcześnie. Odstąpił jej swój pokój i gdyby było trzeba na pewno osłonił by ją w walce. Taaak Fred Weasley zasługiwał na miano przyjaciela. Jednak...
Odwróciła się w jego stronę, a ponad ramieniem dostrzegła zszokowane miny Ginny i George'a , którzy na pewno zastanawiali się, jak tak zdystansowana osoba jak ona pozwala ich bratu na tak bliski kontakt. Choć z drugiej strony Fred nic sobie nie robił z jej barier. Po prostu je pokonywał.
Delikatnie go objęła i uczucie wyobcowania i niepokoju minęło. Wciągnęła głęboko powietrze i przymknęła oczy. Gdy je otworzyła w kuchni nie było już gapiów.
Głupia sytuacja - pomyślała. Zaraz będzie, że nie wiadomo co się między nimi dzieje. A czy to aż tak źle, że się zaprzyjaźnili, zbliżyli?
- Chyba wystraszyliśmy widownie -  westchnęła.
Fred jakby ocknął się i spojrzał na puste krzesła.
- Przeszkadza ci to? - Posłała mu pytające spojrzenie, więc uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Czy przeszkadza ci, że robimy z siebie widowisko?
- Nie prawda! Przecież zachowujemy się normalnie...prawda?
- Nigdy wcześniej nie przypominam sobie żebyśmy się do siebie tulili, ale mój urok jest nie do odparcia, wiem. - Dziewczyna spojrzała na niego z przyganą i usiadła przy stole.
- Rozumiem, że chcesz tam wrócić. Absolutnie ci się nie dziwie, ale boję się. Pomyśl, że ci którzy nas dziś śledzili zrobią krzywdę Ginny albo George'owi. Albo tobie. Nie zniosłabym gdyby coś ci się stało. Nie wiemy gdzie jest Harry, Ron...jeśli stracę jeszcze was, zostanę już całkiem sama. Musicie być bezpieczni.
- Hej! Hermiono, nic się nie zdarzy. Jeśli ktoś ma nas zaatakować to i tak to zrobi. Czy będziemy w grupie czy w pojedynkę. Siedzimy tu i tylko się zamartwiamy. Równie dobrze możemy zrobić coś pożytecznego. Zgoda? Obiecuje, że będziemy ostrożni. Nie spuszczę z ciebie oczu.

                                                                        *

Późnym wieczorem, gdy wreszcie skończyli obradować nad tym, kiedy wyruszyć do Nory, Hermiona leżała w wannie i rozkoszowała się kąpielą. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo spięta musiała chodzić przez te kilka dni. Na szczęście napięcie chwilowo ją opuściło i zadowolona zamknęła oczy.
Tak jak postanowili, jutro z rana zjedzą śniadanie a następnie w parach wyjdą z mieszkania i udadzą się na Pokątną z różnicą 10 minut. Spotkają się pod Gringottem i w czwórkę wyruszą na dworzec, by teleportować się na wzgórza. Jeśli komukolwiek stanie się krzywda, lub zostanie odseparowany od reszty, ma wystrzelić trzy czerwone iskry, lub bardzo głośno krzyczeć.
Z roztargnieniem zorientowała się, że po raz kolejny przechodzi w myślach przez kolejne punkty ich jutrzejszej wyprawy. Czym prędzej wyszła z wody i ubrała się w piżamę. Oczywiście kosmetyki jakimi podzieli się z nimi bliźniacy były typowo męskie,ale wcale jej to nie przeszkadzało. Lubiła świeży miętowy zapach żelu pod prysznic, a nieznana nutka zapachowa była tym, co tak często czuła w sypialni bliźniaka.
Przechodząc przez korytarz przecierała wilgotne włosy ręcznikiem i zagryzała dolną wargę. Stojący w kuchni bliźniacy spojrzeli na nią z ukosa, przekrzywiając głowy na bok. Dziewczyna  nie zdawała sobie sprawy z tego jak zmysłowo wygląda i pewnie nawet nie zauważyłaby jak chłopcy się na nią gapią, gdyby Ginny nie wtargnęła do kuchni przed nią, trącając ją biodrem i puszczając oczko. Spojrzała na bliźniaków i z udawanym obrzydzeniem krzyknęła:
- Fuuuj przestańcie się na nią gapić!
Gdy Hermiona zorientowała się, że to było o niej, poczerwieniała natychmiast i wbiła spojrzenie w podłogę, zamierając w pół gestu. Fred wyminął ją bez słowa, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, George natomiast odwrócił się i zaczął przygotowywać herbatę. Dziewczyna roześmiała się nerwowo i usiadła przy stole. Ginny do niej dołączyła i wręczyła jej kubek, który parował delikatnie. Spojrzały na siebie, a delikatne uśmiechy wystąpiły na ich twarzach. W końcu Ginny odchrząknęła i George również usiadł zajmując miejsce pomiędzy dziewczynami.
- Myślę, że powinniśmy jeszcze raz przejść przez wszystkie punkty planu, aby każdy wiedział co dokładnie ma zrobić gdyby coś się stało. -Nic się nie stanie - przerwał jej w pół słowa brat.
- Zróbmy to - Hermiona nie dała mu zasiać zamętu i od razu kontynuowała- Fred powinien przy tym być.
Ginny przewróciła oczami i wymamrotała coś co brzmiało łudząco podobnie do "wiedziałam."Odsunęła krzesło i opuściła kuchnię, by zaraz wrócić z bratem, którego musiała ponaglająco ciągnąć za rękę.
W końcu usiedli we czwórkę i każdy po kolei mówił następny punkt planu,patrząc na pozostałych.Gdy skończyli na ich twarzach błąkały się uśmiechy ,a Hermiona była nawet lekko zarumieniona. Mogli uważać co chcieli, ale ją również dobijała ta bezczynność i to, że była odseparowana od przyjaciół.Musieli coś zrobić i równie dobrze mogło to być coś pożytecznego.Wreszcie pogodziła się z myślą, że za kilka godzin wyruszą i nic tego nie zmieni.

Było już grubo po północy gdy do sypialni zajmowanej przez gryfonkę wszedł właściciel pokoju.
Brązowowłosa spojrzała na niego z niepokojem, od razu przewidując najgorsze. Gdy jednak spostrzegła jego oczy, w których nawet teraz igrały wesołe ogniki uspokoiła się i przysiadła na łóżku, czekając na to co ma jej do powiedzenia. Przez dłuższą chwilę się nie odzywał, ale w końcu usłyszała jak wypuszcza powietrze, jednak to co usłyszała całkowicie zbiło ją z tropu.
- Przepraszam ,że się na ciebie gapiłem. Nie chciałem. Jakoś tak, twoje ruchy były hipnotyzujące.
- W porządku, chyba.
- Nie zrozum mnie źle, od zawsze jesteś sympatią Rona, młodszą koleżanką ze szkoły, ale też członkiem rodziny Weasley'ów. Nie powinienem się tak gapić. - Dziewczyna spuściła wzrok rozczarowana, choć sama nie wiedziała dlaczego. Wszystko co powiedział było przecież prawdą, ale i tak poczuła dziwne ukłucie w okolicy serca.
- Rozumiem Fred - zwróciła ku niemu twarz. - Ja ciebie też...uważam za brata, którego nigdy nie miałam.
Jego twarz rozpromienił uśmiech jakiego jeszcze nie widziała, ale oczy pozostały jakby rozmarzone. Chwilę siedzieli w ciszy, po czym chłopak uścisnął lekko jej dłoń i skierował się do drzwi. Przystanął jednak i z szerokim uśmiechem zwrócił się do niej ostatni raz.
- Hej Granger? - spojrzała na niego zaskoczona, jakby spodziewając się, że już wyszedł.- Tak?
- Ładnie pachniesz.




                                                                          *


Praca mijała im w nerwowej atmosferze. Oczywiście dla rodzeństwa Weasley'ów był to szok, ujrzeć ich ukochany dom w takim stanie, jednak szybko zabrali się do pracy, jakby chcąc szybko zmienić jego stan.
Układali, naprawiali, zamiatali i sklejali przez całe przedpołudnie. Gdy usiedli aby zjeść coś zabranego z mieszkania bliźniaków nie mieli już tak ponurych min.Widzieli cel i starali się go realizować. Mimo iż jeszcze za wcześnie aby mówić o efektach, wiedzieli, że najdalej za tydzień uda im się doprowadzić to miejsce do jako takiej używalności. Zależało im na tym bardzo, bo może w jakiś pokrętny sposób naprawienie Nory sprawi, że odnajdą się pozostali członkowie rodziny. Ginny chciała w to wierzyć, Hermiona również.
Ponieważ one zajmowały się salonem i większością pokoi a chłopcy podwórzem, nie widzieli się często w ciągu dnia. Gryfonka z zaciekawieniem spojrzała na Freda, którego twarz zazwyczaj była pogodna a nawet psotna, tymczasem malował się na niej grymas bólu. Spojrzała na jego dłonie, cały czas zaciśnięte w pięści.W końcu zrozumiała, że musiał się skaleczyć w prawą rękę i nie jest w stanie sam się uleczyć. Bez słowa podeszła i chwyciła go za lewą rękę zmuszając do wstania. Podążył za nią i stanęli koło zlewu. Wyczarowała mały skrawek gazy, zmoczyła ją wodą i delikatnie przemyła ranę chłopaka. Gdy wydawało się iż już przecięcie jest dostatecznie oczyszczone, delikatnie przyłożyła różdżkę do jego ręki i wyszeptała magiczną formułkę. Sekundę później dłoń wyglądała "jak nowa".Hermiona pogładziła Freda po wewnętrznej stronie dłoni z czułością o jaką w życiu by siebie nie podejrzewała, a gdy poczuła jak przechodzi go dreszcz spojrzała mu w oczy by zaraz chrząknąć i odwrócić się w stronę ogrodu.
- Uważaj na siebie - szepnęła.


                                                                            *

Cały tydzień minął im pod znakiem sprzątania oraz naprawiania, aczkolwiek chyba żadne z nich nie spodziewało się jak sprawnie im to pójdzie i jaką przyjemność sprawi. Codziennie wstawali, pokonywali tę samą drogę i oddawali się tym samym żmudnym czynnościom,ale każdego dnia ich serca przepełniała nadzieja.
Hermiona starała się nie myśleć o tym niezręcznym momencie z Fredem w kuchni,a właściwie starała się w ogóle nie myśleć o Fredzie bo jak wypomniała jej Ginny którejś nocy, ilekroć o nim rozmawiają-gryfonka się czerwieni.

W sobotę przysiedli, aby ocenić efekt swojej pracy. Każdy dzierżył w dłoni kubek z kakao. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, sprawiając, że dom który udało im się naprawić promieniał blaskiem.
Nikt się nie odzywał, nie musiał. Dokonali tego i być może kiedyś wszyscy tutaj powrócą. Wraz z tą myślą jednak jeszcze coś innego przyszło im do głowy. A co jeśli już nigdy nie spotkają się w ogromnym salonie w komplecie?
Ginny wstała, odebrała od wszystkich puste kubki i zaniosła je do zlewu.Wtem jednak rozległo się wszystkim dobrze znane pyknięcie i momentalnie zastygli, gotowi do walki. George i Fred bezszelestnie podeszli do dziewczyn i stanęli przed nimi, instynktownie je ochraniając.
Ze schowka na miotły z lekkim skrzypnięciem wychyliła się przerażona twarz Artura Weasley'a.
Gdy zrozumiał kto mierzy do niego z różdżki w histerycznym geście otworzył szerzej drzwi i rzucił się w objęcia synów. Jego żona od razu dopadła dziewcząt. Tulili się do siebie kilka minut,nikt nic nie mówił. Radość i nadzieja jaka przemawiała przez te gesty wystarczała.
W końcu jednak, gdy emocje powoli opadły usiedli wszyscy przy stole i po kolei opowiedzieli co się z kim działo od momentu rozłąki. Molly nie kryła łez wzruszenia oraz dumy, że jej dzieci w tak trudnej sytuacji potrafiły nie tylko nie myśleć o sobie, ale przyjść i wyremontować ich dom nie bojąc się o swoje życie.

                                                                                   *



Obserwatorzy