HISTORIA MIŁOŚCI FREDA I HERMIONY

środa, 24 sierpnia 2016

Rozdział 4


Witam po ogromnej przerwie. Akcja właściwa dotycząca Harrego i Rona jest skracana do granic możliwości, gdyż znamy już tę historię i powielać nie chciałabym. Będę rozbudowywać wątki Hermiony i "drugiego obozu" natomiast akcja z książki będzie tylko delikatnie nakreślona, do momentu przełamania kanonicznej części.



- Chłopaki! To miejsce jest niesamowite!
Minęła kolejna doba. Luna odzyskiwała siły i wracała do normalności. Coraz częściej wstawała z łóżka i nie uskarżała się już na częste bóle głowy. Co prawda jej pogodne i jasne oczy pozostawały pełne bólu i niepokoju, ale wracała do siebie.
Postanowili, że kiedy tylko wszyscy będą gotowi,wyruszą w dalszą drogę. Nie chcieli zabierać Luny ze sobą z prostej przyczyny. Bali się o nią tak samo jak o Hermionę, jednak zostawienie jej samej również nie wchodziło w grę. Żaden z nich nie wybaczyłby sobie, gdyby coś jej się stało.

Harry właśnie szykował się do obchodu po okolicy, gdy coś usłyszał. Skradając się przemierzył dwa podłużne korytarze i zamarł. Szmata podłogowa unosiła się i wydawała dźwięki. Mimo iż przywykł już do dziwnych sytuacji, pomyślał, że to niedorzeczne. Szmata zaraz jednak okazała się być Stworkiem, skrzatem domowym rodziny Blacków. Stworek mamrotał coś pod nosem i udawał iż nie zauważa Harrego. Ten jednak  nie bojąc się już szmaty-widmo podszedł i przyparł skrzata do muru.
Miał nadzieje, że choć część z rodzinnych tajemnic i małych przekrętów wyjdzie na jaw. Nie spodziewał się jednak, że to co uda mu się wydusić od skrzata aż tak przybliży ich do zdobycia horkruksa.

                                                                            ................



- A więc jaki masz plan? Chcesz tak po prostu wejść do ministerstwa i...zabrać Umbridge medalion? Z całym szacunkiem   Harry, ale to nie ma szans się udać.
- Oszalałeś? Oczywiście, że nie tak o. Wejdziemy jako pracownicy ministerstwa. Weźmiemy włosy jakiś czarodziejów. Mamy jeszcze resztkę wielosokowego. Powinno się udać.
- Taaak ekstra plan nie ma co.
- Luna wchodzisz w to?

Z każdym kolejnym dniem chłopcom coraz bardziej doskwierał brak Hermiony. Ich plan pozostawiał tak wiele do życzenia, że właściwie nie liczyli na to, że uda im się wyjść cało z tej eskapady.
Harry nie przyznawał się Ronowi, ale powoli  miał już dość tej udręki. Nic im nie wychodziło. Nie mieli pojęcia co dzieje się z ich bliskimi no i obwiniał się o brak Hermiony. To ostatnie najbardziej dawało mu się we znaki. Nie tak wyobrażał sobie minione tygodnie. Ciągły strach. Kilka godzin snu i pobudki w zimnym wnętrzu kwatery. Ron trzymał się niewiele lepiej, ale przynajmniej jakkolwiek umilał sobie czas rozmowami z Luną. W jakiś dziwny sposób ta dwójka przypadła sobie do gustu.

W dzień wyprawy do Ministerstwa ich nastroje były napięte niczym struny i choć wiecznie rozmarzona Luna raczej ich denerwowała, w tej konkretnej sytuacji byli jej wdzięczni za podtrzymywanie morale grupy.
Przedostanie się do budynku okazało się na tyle łatwe, że odetchnęli z ulgą znajdując się w środku, wśród nic nie znaczących pracowników.
Gdy jednak okazało się iż tylko Luna będzie mogła bezpośrednio namierzyć Umbridge, sprawa się skomplikowała. Chłopcy nie chcieli jej bardzo narażać, ale nie mieli wyjścia.
Akcja  w Ministerstwie, którą potocznie można by określić "planem który nie miał prawa się udać" zakończyła się zwycięstwem. Troje przyjaciół zdobyło medalion i uciekło z rąk Ministerstwa w ostatniej chwili, niestety jednak zostali zdemaskowani. Jedyne co im pozostawało, to dalsze ukrywanie się i ciągła czujność. Odebranie medalionu posłance Ministerstwa znaczyło dla nich o wiele więcej niż mogłoby się wydawać. Harry poczuł wreszcie, że opuszcza go niemoc i stagnacja. Ron, choć sceptycznie podchodził do całego planu, przyznał iż akcja niesamowicie mu się podobała. Może i był leniem, ale jak już się na coś nakręcił...
Luna z kolei nigdy wcześniej nie odczuwała większej dumy niż w tamtych chwilach. Stanowiła część grupy, która swoją odwagą i brawurą dawała nadzieję na wygranie tej wojny. Blondynka niczego bardziej nie pragnęła, jak pokoju w świecie czarodziejów. Według niej ta cała wojna, jakkolwiek by jej nie tłumaczyć i nie usprawiedliwiać, była totalnie bez sensu. Wiedziała, że jest sporo osób, które się z nią zgadzały


                                                                                ............



Rodzina Weasley'ów w nieco uszczuplonym składzie siedziała na werandzie i podziwiała rozgwieżdżone niebo. Kiedyś każdemu z nich wydawało się, że wieczorów takich jak ten będą jeszcze setki, jeśli nie tysiące. Tymczasem rzeczywistość wyglądała tak, że nie wiedzieli nawet gdzie są Ron, Harry, Luna i wielu innych gości weselnych. Pozostawało im jedynie mieć nadzieję i cieszyć się tym, że mają to szczęście, że mają siebie.
 Hermiona siedziała na huśtawce i leniwie przebierała nogami. W pewnym momencie zorientowała się, że wiatr się wzmógł. Obejrzała się za siebie z lekkim niepokojem. Ujrzała Freda i George'a, którzy delikatnie popychali drewniane oparcie jakby nie chcieli by się o tym zorientowała. Oczywiście mieli miny niewiniątek, a w ich oczach czaiły się figlarne ogniki. Wznosiła się wyżej i wyżej, aż w końcu zaczęła piszczeć z uciechy. Chłopaki tylko na to czekali, unieśli huśtawkę najwyżej jak się dało i przytrzymali ją tak by napędzić dziewczynie stracha. Gryfonka udawała, że wcale jej to nie obchodzi, ale poczuła gorąco na całej twarzy i dłoniach. Mocno się trzymała i wiedziała, że nie pozwoliliby jej spaść, ale nie miała różdżki w ręku aby w razie czego sobie pomóc.
George stanął przed nią i uśmiechnął się szelmowsko.
- Powiedz Granger, co mamy z tobą zrobić?
- Puścić mnie?
- Nie, gdzie w tym zabawa?
- To może opuścić mnie delikatnie abym mogła zejść? Już wystarczy mi huśtania.
- Jak myślisz Freddie? Co powinniśmy zrobić? - Rudzielec opuścił huśtawkę delikatnie w dół. Po chwili poczuła jego gorący oddech na policzku i mocne ręce przytrzymujące jej barki. Przeszedł ją dreszcz i poczuła jeszcze większe gorąco, sama nie wiedziała dlaczego. Nie odważyła się na niego spojrzeć, ale kiedy poczuła jego ciepłe dłonie jakby masujące jej barki, nie mogła się powstrzymać i przekręciła głowę. Była bardzo zaskoczona, gdy spojrzała wprost w jego oczy, a następnie na usta, które znajdowały się niebezpiecznie blisko jej własnych. Ciepły oddech owionął jej twarz. Fred spojrzał na jej wargi i bardzo szybko powrócił do oczu.
Usłyszała tylko coś na kształt westchnienia, w następnej sekundzie poczuła mocne szarpnięcie gdy Weasley odepchnął ją z całej siły i poszybowała w górę. Z zażenowaniem spostrzegła, że bracia przybijają sobie piątkę i ze śmiechem wracają do reszty rodziny nawet się na nią nie obejrzawszy. A jednak, gdy w końcu huśtawka prawie się zatrzymała gryfonka przyłapała rudzielca na obserwowaniu jej kątem oka.
- Pewnie chce się przekonać czy udało mu się znów wprawić mnie w zakłopotanie.
Udawała więc, że moment na huśtawce nie zrobił na niej żadnego wrażenia.
Powietrze ochładzało się z każdą chwilą i w końcu wszyscy wrócili do środka. Ponieważ jednak wciąż nikt nie czuł się bezpiecznie, postanowili, że wszyscy przeniosą się do kwatery bliźniaków, a gdy wreszcie uda im się zapanować nad rozgardiaszem, wtedy zadecydują o powrocie.
Nadzieja wreszcie wkradła się w ich serca. Molly oraz Artur byli jak zapowiedź dobrych czasów. Skoro oni się odnaleźli, znajdą się również Harry i Ron.

Fred i George siedzieli wpatrzeni w ogień i rozmyślali nad kolejnymi posunięciami. Żadnemu z nich nie chciało się grać w szachy, ale w tym nerwowym oczekiwaniu była to jedyna rozrywka. Dni mijały a nic szczególnego nie działo się. Jedynie dochodziły do nich fałszywe pogłoski jakoby ktoś widział Pottera i Weasley'a tu i ówdzie. Mieszkańcy Nory woleli nie wierzyć w te plotki, gdyż sprawdzenie każdego z tych miejsc mogło okazać się śmiertelną pułapką. Spędzali więc czas na nic nie robieniu w gruncie rzeczy. Choć Molly usilnie próbowała ich rozweselić udawanym narzekaniem na opłakany stan ich mieszkania, wiedzieli, że ona boi się tak samo jak wszyscy.
Dziewczęta zdawały się radzić sobie odrobinę lepiej. Hermiona często przesiadywała w kuchni, robiła na drutach i ogólnie zajmowała się domem. Nie ciężko było zauważyć, że po niedługim czasie zaczęła również tutaj czuć się jak w domu. Kilkakrotnie zapędziła się w porządkach i George albo Fred musieli upominać ją, że skoro jakaś rzecz jest tam gdzie jest, to pewnie tam ma być. Oczywiście nikt się na nią nie gniewał, ale przez swoje zachowanie doczekała się docinków i drobnych psikusów ze strony bliźniaków. Wydawałoby się, że życie wraca do normy, tyle że to tylko złudzenie. Chłopcy wciąż pozostawali zaginionymi, a wręcz poszukiwanymi. Hermiona wypłakiwała sobie oczy martwiąc się o swoich przyjaciół. Zastanawiała się, co jeśli już nigdy więcej ich nie zobaczy? Voldemort rósł w siłę a jego poplecznicy powoli opanowywali świat. Decydujące starcie w końcu nadejdzie, ale jaki będzie jego finał..o tym wolała nie myśleć.
Po raz kolejny przedzierała się przez zakurzony składzik z "niewypałami" czyli projektami, które bliźniacy albo odrzucili, albo nie mieli pomysłu bądź środków aby je sfinalizować. Grzebała tam już kilkakrotnie i dowiedziała się wiele o ich zdolnościach i preferencjach. George miał w zwyczaju porzucać pomysły jeśli tylko uważał iż nie przyniosą spektakularnych zysków. Znalazła wiele ciekawie, ale i dziwnie wyglądających szkiców, składanych modeli i śmieci. Jeśli coś wiązało się z postrzeganiem bądź wyczuwaniem, na pewno był to pomysł George'a. Nie chciała się do tego przyznać, ale większość tych niewypałów była w swojej prostocie tak genialna, że aż brała ją zazdrość. Freda pomysły z kolei potrafiła rozróżnić po tym, że były to w większości wynalazki odwołujące się do uczuć, emocji, ludzkich bolączek. No i wszystko było  w praktycznie nienaruszonym stanie. Odrzucał pomysły tylko jeśli nie mógł ich do końca zrealizować, ale pozostawiał sobie furtkę na przyszłość w razie gdyby jednak coś wykombinował. Dziewczyna potrafiła godzinami podziwiać ich kreatywność, ale również z miłym zaskoczeniem odkryła, że niektóre rzeczy potrafiłaby uratować, gdyby tylko wiedziała, że chłopcy nad czymś takim pracują.
Z satysfakcją pomyślała o godzinach jakie musiało im zająć rozpracowywanie formuł magicznych i zaklęć a przecież ona była w tym niezrównana.
Przemierzała ostatnie zakamarki składziku myszkując pośród sterty rzeczy, gdy natknęła się na złamaną niby harmonijkę. Niby bo wyglądała bardziej na  wielki wachlarz, który ktoś ponacinał na skrzydełkach. Zdobienia przedstawiały białe łabędzie i kruki splecione w dziwnym tańcu. Choć zepsuty, od razu spodobał jej się ten wachlarz i zapragnęła go zachować jako pamiątkę pobytu u bliźniaków. Zaczęła się wycofywać i kluczyć do wyjścia i potknęła się a przedmiot prawie wyleciał jej z rąk. Złapała go i przytuliła do piersi jak skarb. Wtem odskoczyła przerażona, nie do końca rozumiejąc skąd wydobywają się dźwięki, które tak ją przestraszyły. Gdy ochłonęła i  zrozumiała, że nic jej nie grozi zaczęła wsłuchiwać się w kojące tony jakie wydawała z siebie jej nowa harmonijka. Albo wachlarz. Harfa, połączona z zawodzeniem jakiegoś zwierzęcia, ale nie smutnym, raczej melancholijnym. Zmiana była delikatna, ale dała się wyczuć. Teraz prym wiodły skrzypce i fortepian. Gryfonka stała jak urzeczona, nie zdolna się ruszyć. Gdy muzyka dobiegła końca, poczuła wielkie rozczarowanie. Próbowała jeszcze raz sprawić aby muzyka grała jednak jej się to nie udało. Nawet proste rozbrajające zaklęcia nic nie zdziałały. Widocznie taki był mankament tego dowcipu. Nie zawsze działał. Ale po co ktoś miałby tworzyć grający wachlarz i gdzie tu dowcip? Przecież to bardzo romantyczny i piękny przedmiot. Jego muzyka była porywająca i wręcz wyciskająca łzy z oczu. Brązowowłosa ponownie ruszyła do wyjścia, obiecując sobie, że zapyta o to któregoś z Weasley'ów jak tylko ich spotka. Musiała przełożyć znalezisko do drugiej ręki, gdyż klamka nie chciała ustąpić. Wtedy właśnie zgasło światło i Hermiona aż podskoczyła zaskoczona.
Próbowała wymacać włącznik na ścianie, ale jak na złość natrafiała tylko na miotły i inne dziwne przedmioty. Zaczynała się już naprawdę bać.

- George! Fred? Jest tam kto? - Krzyczała, ze złością odnotowując panikę w swoim głosie. Niestety nikt jej nie odpowiedział. Zaczęła walić pięściami w drzwi w nadziei, że przecież w końcu ktoś ją usłyszy. Szarpała za klamkę, ale ta jakby się zacięła. Schwyciła swoją nową zdobycz tuląc ją do siebie jak najcenniejszy skarb i oddychała głęboko próbując się uspokoić. Wtem stało się coś dziwnego. Łabędź zdobiący przedmiot zamigotał na niebiesko i znów rozległy się kojące dźwięki. Gryfonka odetchnęła z ulgą i spojrzała na harmonijkę. Głos jaki się z niej wydobył nie był jej znajomy, ale brew sobie poczuła, że się spina.
Koncentrując się z całych sił wsłuchiwała się w cichy deklamujący coś głos.

"Bezowocne próby tarmoszą moje serce! Tylko ciebie...ciebie chcę więcej!"
"Los wciąż nas rozdziela! Co mam zrobić, byś nie widziała we mnie przyjaciela?"
"Jakie kroki uczynić! Daj radę mi, bo ja sam rady sobie nie daję."

Dziewczyna zachichotała, gdy zdała sobie sprawę, że oto trzyma przed sobą jeden z Walentynkowych niewypałów. Ciekawe tylko, który z nich go stworzył. Fred czy George? Stawiała na Freda i choć musiała przyznać, że te rymy były naprawdę kiepskie i kiczowate, poczułaby się miło, gdyby choć w taki sposób ktoś próbował zwrócić na siebie jej uwagę. Na chwilę pogrążyła się w przyjemnych myślach o romantycznych chwilach z Ronem i zapomniała o ciemności. Dopiero kroki na korytarzu ją otrzeźwiły. Zerwała się z miejsca i niechcący upuściła znów swoją zdobycz, która akurat teraz jak na złość znów urządziła koncert. Nie zważając jednak na to, Hermiona waliła pięściami w drzwi a dopiero, gdy Fred podbiegł i zaczął mocować się z klamką od zewnątrz, dziewczyna gorączkowo próbowała uciszyć muzykę. Dziwnie by się czuła, gdyby chłopak przyłapał ją na wsłuchiwaniu się w te tony. Było w tym coś intymnego i chciała to zachować dla siebie. Znając życie wyśmiałby ją i nie przyznał się do stworzenia czegoś co tak bardzo chwyciło ją za serce. W końcu jednak muzyka ucichła, zrobiło się dziwnie i nawet w ciemności zdawała sobie sprawę iż jej policzki płoną a ręce drżą.
Fred zmuszony był wysadzić zamek w drzwiach w powietrze bo niestety nie dało się uruchomić mechanizmu otwierającego.

- Granger wisisz mi zamek.. - Nie dokończył jednak bo dziewczyna wpadła mu w objęcia i wtuliła się niczym zranione pisklę. Pogładził ją po ramieniu i odsunął na długość ramion by przyjrzeć się jej twarzy. Wyrażała ona jedynie radość i to radość , że go widzi. Uśmiechnął się od ucha do ucha i ją puścił. Gryfonka momentalnie poczerwieniała i zaczęła wycofywać się w głąb korytarza nawet na niego nie patrząc.
Rudzielcowi zrobiło się przykro. Mieszkali pod jednym dachem już od jakiegoś czasu, a ona wciąż albo go unikała, albo zachowywała się na tyle sztywno, że o żadnej zażyłości nie mogło być mowy. Teraz też zwiewała aż się kurzyło. Trudno, pozwoli jej na to. W końcu nie do niego należy oswajanie jej i przyjmowanie ciosów. Od tego miała Rona. Tylko że wydawało mu się, że wczoraj przeżyli jeden z tych " momentów" o jakich czytał w książkach. Moment, kiedy pożądanie miesza się z ulotnością chwili. Choć w sumie, jak można mówić  o jakichkolwiek większych uczuciach, kiedy on nawet nie był pewien jej zwykłej sympatii?
Weasley był tak pogrążony w swoich myślach, że nawet nie zauważył napięcia na twarzy Hermiony, która przecież wcale nie chciała zostawiać go na środku pokoju, musiała jednak jak najszybciej ukryć znalezisko, nim wszystko się wyda i rozlegnie się muzyka. Wiedziała , że swoją ucieczką zrani bliźniaka, ale nie miała wyboru.
Kiedyś mu to wyjaśni, a na przeprosiny i podziękowanie upiecze mu kilka babeczek. W myślach pogratulowała sobie pomysłowości, ale zaraz zatrzymała się  skonsternowana. Przed nią stał George i patrzył wyczekująco.Jakby znał wszystkie jej tajemnice.Dlatego obcowanie z bliźniakami było takie ciężkie. Potrafili samym sposobem bycia zachwiać jej światopoglądem i wystudiowanymi pozami. Przy nich musiała się pilnować, aby zanadto się nie otworzyć i nie pokazać. Przy nich pozory były bardzo wyraźne, choćby nie wiem  jak próbowała je ukryć.
Zdenerwowana oszacowała, że aby wyminąć George'a i dostać się do "swojego pokoju" potrzebuje jakiś 15 sekund. W ciągu tego czasu musi utrzymać harmonijkę na gumce przy pasie. Nie miała jednak czasu zastanowić się, czy jej się to uda, bo słyszała już, że wraca Fred. Kiedy znajdzie się pomiędzy nimi, będzie ugotowana. Udając pewność siebie pomachała do bliźniaka i wymamrotała, że jak zaraz nie skorzysta z toalety to chyba padnie, po czym chyłkiem czmychnęła obok niego i pognała po schodach, modląc się, aby wachlarz nie wypadł nagle na ziemie i nie zaczął śpiewać.

Gdy wreszcie znalazła się w bezpiecznym zaciszu pokoju odetchnęła i wepchnęła przedmiot do swojej bezdennej sakiewki. Opadła bez sił na łóżko i zamknęła oczy. Siłą rzeczy w jej umyśle rozległy się znajomy ton, a zaraz potem rymowanka. Uśmiechnęła się wymownie pod nosem i pokręciła z niedowierzaniem głową.
Musi się dowiedzieć czy to Fred czy George jest autorem tego przedmiotu! 


2 komentarze:

  1. Rozdział jest świetny ^^
    Ciekawi mnie który z bliźniaków
    wymyślił tą harmonijkę, ale obstawiałabym Freda.
    Czekam na kolejny rozdział
    (mam nadzieję,że niedługo) i weeeny :)
    ~gwiazdeczka

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawa historia! Szkoda, że przestałaś pisać :(

    Zapraszam do mnie
    Https://fremionefanfic.blogspot.com/?m=1

    Pozdrawiam
    Blue :*

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy